Idąc do klasy, modliła się, by nie mieć lekcji z Fortescu.
Przez to, o mały włos nie przewróciła się na schodach. Zaklęła dość głośno, co
przykuło uwagę jednej z nauczycielek, która chciała zwrócić jej uwagę, gdyby nie
uczennica, która miała do niej jakąś pilną sprawę. Jej prośby zostały jednak wysłuchane,
gdyż po przekroczeniu progu klasy, nie zobaczyła chłopaka, którego tak bardzo
nie lubiła. W sumie, to nie mogła powiedzieć, ze go nie lubi. Nie znała go, ale
jedno sposób bycia ogromnie ją irytował.
W momencie, gdy Evelyn kończyła
rozwiązywać ostatnie równanie z tablicy, zadzwonił dzwonek. Dziewczyna odłożyła
nauczycielce zeszyt z pracą do oceny, po czym wyszła z klasy, kierując się ku
wyjściu z budynku. Przekraczając próg, poczuła zapach deszczu, mokrej trawy i
rosy. Nic dziwnego, niedawno, jeszcze jakieś dwie lekcje temu padało. Nareszcie
koniec, pomyślała, idąc na przystanek autobusowy, który miał ją zabrać do domu.
Na miejscu zastała ją
niespodzianka. Przed domem stało nieznane jej, srebrne auto. Zastanawiała się, do kogo może należeć.
Ściągając buty, usłyszała znajomy głos, któremu towarzyszyły również głosy jej
rodziców. Jej ciało przeszedł dreszcz, serce załomotało. Niemożliwe,
powiedziała pod nosem. To nie może być prawda.
— O, Evelyn — powiedział chłopak.
Miał on dwadzieścia dwa lata, lecz posturą i zadbaną, seksowną brodą dodawał
sobie przynajmniej trzy lata — Tak dawno cię nie widziałem, siostrzyczko —
powiedział nieco sztywno i uściskał dziewczynę. Eve była spięta, tak dawno nie widziała
brata. Niedawno minął drugi rok, odkąd wyjechał studiować medycynę. W wakacje
nie widywali się i była tego przyczyna. Między innymi chodziło o spór, jaki był
między nimi kilka lat temu. Coś, co wywróciło ich światy do góry nogami. Jednak
w obecnej sytuacji, amerykanka nie wiedziała, co ma myśleć. Trwała tak w
uścisku chłopaka, nie odwzajemniając jego gestu. Poczuła, jak jej ciało
kruszeje w jego objęciach. Ręce wiotczeją, nogi uginają się, jakby zrobione z
waty. W jej wnętrzu przeplatały się nawzajem; strach, żal, gniew, smutek,
tęsknota, rozgoryczenie. Miała ochotę uronić łzę, najpierw jedną, potem drugą,
jednak tego nie zrobiła. Nie chciała dać po sobie poznać, jak jego obecność na
nią działa.
— Evi, tak bardzo tęskniłem… — Spojrzał
na nią swoimi brązowymi, jak mleczna czekolada, oczami.
— Ta…ja też — rzuciła niedbale i
nie w stu procentach szczerze. Nie zważając na zdziwione spojrzenie brata,
powędrowała na górę. Nie chciała go widzieć. Przypominać sobie o wszystkim.
Co on tu robi? Nie rozumiem.
Nigdy nie przyjeżdżał, a teraz, co? Wielka miłość do siostry? To są jakieś
kpiny, myśli wirowały w jej głowie jak oszalałe. Rozmasowała skronie, by
rozjaśnić umysł. Jednak na niewiele się to zdało. Wciąż miała mętlik. Jej
ukochany niegdyś brat wrócił, zupełnie dla niej niespodziewanie po dwóch latach.
Nie mogła uwierzyć, że jeszcze przed chwilą była w jego ramionach. W ramionach
Dylana, jej bohatera, który zawsze jej bronił. Mimo, iż nie był jej
biologicznym bratem, to od samego początku traktowała go jak członka rodziny, jak
osobę wartą tak silnego uczucia, którym była miłość.
Dokładnie pamiętała dzień, w
którym przybył do jej domu. Było piękne, lipcowe popołudnie. Jedno z, niewielu,
jakie miało miejsce tamtych wakacji. Subtelny wiatr, kołysał konarami drzew. W
powietrzu unosił się zapach kwiatów i słońca. Eve siedziała wraz z Elizabeth w
ogrodzie, rozkoszując się przyjemnym zapachem czerwonych róż, hodowanych przez
ich matkę. Słysząc wołanie ojca, pobiegły do niego pośpiesznie. Zawsze to robiły,
gdy ten wracał z pracy. Jednak tym razem, nie był sam. Tuż przy jego boku stał
niski, uroczy chłopiec, bardzo skromnie ubrany. Był starszy zarówno od Eve jak
i Elizabeth, a na jego twarzy widniał subtelny, szczery uśmiech. Właśnie tamtego
dnia, przywrócono w nim nadzieję, na posiadanie szczęśliwej i kochającej się
rodziny.
Na myśl o tamtym wydarzeniu, po
policzku Eve spłynęła pojedyncza łza. Dziewczyna od razu skarciła się za ten
akt słabości i przybrała obojętny wyraz twarzy. Jednak w sercu czuła ból,
spowodowany wydarzeniami z przeszłości. Liczyła na to, że o wszystkim zapomni,
lecz tak się nie stało. Teraz szatyn wrócił i wiedziała, że będą musieli sobie
wszystko wyjaśnić. A tego nie chciała, ponieważ nie potrafiła się przyznać do
własnego błędu i przeprosić. Nie była na to gotowa.
Rozległo się pukanie do drzwi. Eve przebiegł
dreszcz. Wiedziała, że za nimi stoi Dylan. W pierwszej chwili nie wiedziała,
czy odezwać się, czy też nie.
— Odejdź! — Krzyknęła w końcu.
Jej glos był pełen gniewu i żalu.
— Eve, nie bądź rozwydrzonym dzieckiem,
choć przez chwile — powiedział szorstko. W dziewczynie zagotowało się, a
jednocześnie słowa te sprawiły jej przykrość. Nigdy tak do niej nie mówił.
Otworzyła drzwi i napotkała zdziwione spojrzenie brata, które po chwili stało
się pełne przesadnej powagi.
— Nigdy nie byłam rozwydrzonym
dzieckiem, więc tak do mnie nie mów! — Oburzyła się.
— Myślałem, że będę mógł z tobą
normalnie porozmawiać, ale to się chyba nie uda…
— No dalej, proszę. Mów, mnie i
tak to nie interesuje — skrzyżowała ręce na piersiach.
— Doskonale wiesz, o czym chce
rozmawiać, więc posłuchaj…
— Nie zamierzam wracać do tamtych
wydarzeń, rozumiesz? Po tym, co zrobiłeś? Chyba śnisz! — Jej krzyk wydał się być
nieco piskliwy. Patrzyła na brata z pogardą, chodź w głębi serca wiedziała, że
nie powinna tak ostro reagować. Jakaś naprawdę niewielka część jej serca mówiła
jej, ze ma przestać, bo nie ma racji. Jednak prawie od razu zepchnęła tę
znikomą cząstkę siebie na drugi plan.
— A już nie pamiętasz, co ty
zrobiłaś?! — Zmarszczył brwi.
— Niby, co takiego? — Udawała, że
o niczym nie wie, co i tak średnio jej wyszło, albo po prostu Dylan za dobrze
ją znał.
— Błagam, nie udawaj. To ci nigdy
nie wychodziło. Liczyłem na to, że się zmieniłaś, że nawzajem wybaczymy sobie
nasze postępki…
— Czasu nie cofniesz i nie
zwrócisz tego, co zabrałeś!
— Nie musisz mi o tym
przypominać! Wiesz, jak się z tym czuje? Do końca życia będę miał wyrzuty
sumie… — Nim skończył wypowiedź, dziewczyna zamknęła drzwi. Zsunęła się po nich
na ziemię i zaczęła płakać. Mimo iż, obiecała sobie, że nie będzie tego robić,
tym razem nie zdołała dotrzymać słowa. Łzy spływały dwoma stróżkami po jej
policzkach, rozmazując przy tym starannie zrobiony, subtelny makijaż.
Chłopak mrukną kilka niezrozumiałych dla Evelyn zdań, po czym rozżalony
i rozgniewany pożegnał się z rodzicami i trzasnął drzwiami, że te o mało nie
wypadły z zawiasów. Nie wiem, co sobie wyobrażałem przyjeżdżając, prychną zły
na siebie. Odpalił swój samochód i zniknął, pozostawiając po sobie kłęby
brunatnego, duszącego kurzu.
Rozgniewany George poszedł do pokoju
córki. Już miał pełen wściekłości otworzyć drzwi, gdy zatrzymała go żona.
Mężczyznę zawsze dziwiło, skąd jego ukochana ma tyle siły i cierpliwości dla
zachowania Evelyn. Z drugiej strony miał jej za złe to, że pozwalała nastolatce
na zbyt wiele.
— George, zostaw ją…pogorszysz
tylko sytuację — Chwyciła go za ramię. W głębi serca liczyła na to, że jej mąż,
chociaż odrobinę ochłonie.
— Rozumiesz, że jej nie wolno się
tak zachowywać!? Co ona sobie myśli!? — Wyswobodził ramię z jej uścisku.
— Porozmawiamy o tym jutro.
Musimy przyśpieszyć jej wyjazd. Niewiarygodne, jak mogła się tak zachować… -
powiedziała schodząc z mężem po schodach — jednak lepsze to, niż żeby nie
odzywała się wcale i traktowała nas jak powietrze, jak przez ostatnie miesiące.
— Nie pleć bzdur, Tereso. Już
wolałem, jak w ogóle się nie odzywała. Przynajmniej nie było z nią problemów.
— Wypluj te słowa! — Skarciła go.
Nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała.
— Taka prawda — burknął niezadowolony
i udał się do sypialni.
Zrezygnowana Teresa, udała się do
kuchni, wykonać parę telefonów, w tym do Dylana, z którym rozmawiała ponad pół
godziny. Następnie leniwie ruszyła do sypialni. Czekała ją długa i nieprzespana
noc.
***
Dochodziła druga w nocy. Evelyn nerwowo przewracała się w łóżku. Włosy
mokre od potu, przyklejały jej się do twarzy i pleców. Jej ciało dygotało pod
pościelą, jakby z zimna, albo za sprawą chłodnego powietrza przemykającego
przez okna. Majaczyła przez sen niezrozumiałe słowa, podczas gdy w głowie,
pojawiły się wydarzenia z przed lat. Najpierw kłótnia z bratem. Następnie nieprzespana
noc. Aż w końcu wypadek, który wiele w jej życiu zmienił.
Czerwony Mercedes nadający się
jedynie do kasacji, leżał przewrócony w rowie, a z niego buchały niewielkie złoto-rudawe
płomienie. Grupka strażaków próbowali ratować nieszczęśników, którzy utknęli z
pojeździe. Ostatnie, co pamiętała, to widok chłopaka chowanego w foliowy worek
i rozpacz jego matki. Resztę widziała jak przez mgłę.
— Nie!— Krzyknęła, oblana potem.
Zaczęła się wiercić i lamentować. Kopała nogami w niewidzialny mur — Nie, nie,
nie — powtarzała — Tylko nie on, nie David — mówiła, rozżalonym głosem. Miotała
kołdrą, chwytała się za swoje długie włosy, lekko za nie pociągając. Niewielkie
krople potu ściekały z jej czoła, po linii żuchwy a następnie spływały po szyi
i plecach, mocząc materiał jej bawełnianej koszulki.
Teresa, która podbiegła do drzwi
sypialni Evelyn, słyszała wszystko. Serce bolało ją z żalu, że nie mogła wesprzeć
swojej córki. Niewiele pomogła jej w czasie, gdy ta tragedia miała miejsce, a
co dopiero teraz, gdy Dylan wrócił, a z nim bolesne wspomnienia. Po policzku
kobiety spłynęła łza bezsilności. Stała tak jeszcze przez chwilę. Gdy płacz
młodej Simmons ustał, jej rodzicielka wróciła boso do swojego łóżka, dygocząc z
zimna.
***
Nastał poranek. Tak samo ponury,
jak zawsze. W Forks nie można było liczyć na nic nowego. Jedynie czasami stawał
się cud i słońce świeciło na bezchmurnym niebie. Ale to tylko czasami. Przez większość dnia miasteczku towarzyszyły
chmury. Tak samo było i dziś. Brunetka powoli wybudzała się ze snu, z pomocą
świstu wiatru, który za oknem dyrygował liśćmi. Eve przetarła oczy i
przeciągnęła się. Była nadzwyczaj spięta, jednak nie przez koszmar dręczący ja
dzisiejszej nocy, ponieważ o nim nie pamiętała. Chodziło o odwiedziny jej
brata, które rozdrapały stare rany, będące na dobrej drodze do zabliźnienia
się. Niestety, niechciane wspomnienia wróciły gwałtowniej, niż sobie to
wyobrażała. Fala obrazów zalała jej głowę, gdy tylko usłyszała głos brata. Nie
wierzyła, że to może być prawda, że znów wrócił zadręczać ją oskarżeniami i
wykłócać się, po czyjej stronie leżała wina. Sfrustrowana zrzuciła z komody
szklankę, która potłukła się w drobne odłamki, mieniące się teraz w świetle
słońca. Eve wyjrzała przez pokryte smugami po deszczu okno, nie mogąc uwierzyć
w to, co widzi. Słońce, pomyślała. Jak to w ogóle możliwe?
Przetarła zmęczone oczy, by
upewnić się, czy aby na pewno dobrze widzi. I owszem, z jej wzrokiem było
wszystko w porządku. Pamiętam, jak w taką pogodę wychodziłam z Elizabeth do
parku, powiedziała półszeptem, muskając opuszkami palców szybę, zostawiając na
niej delikatny ślad.
Zacisnęła pięść i z trudem powstrzymała
łzy. Że też wszystko musi walić mi się na głowę, dodała gwałtownie wciągając
powietrze. Zmiotła odłamki szkła, by nie pokaleczyć swoich stóp.
Ubrana, zeszła do kuchni. Tam, ku
jej uciesze, nie spotkała rodziców. Zostawili jedynie kartkę, przyczepioną
magnesem go lodówki. Dziewczyna nie przeczytawszy świstka, wyrzuciła go do
śmieci. Tego dnia zdawała się być jeszcze bardziej zamknięta w sobie. Jej
szmaragdowe oczy, niegdyś błyszczące, były całkiem matowe i ciemniejsze niż
zwykle. Wypełniała je pustka, bez jakichkolwiek uczuć. Usta rozluźnione, jednak
nieformujące uśmiechu, nadawały jej twarzy posępnego wyglądu. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy w
ogóle udać się do szkoły. I tak nie potrafiła skupić się na żadnej lekcji. A co
jeśli znowu spotkam tego chłopaka?, Pomyślała podpierając głowę ręką, która z
kolei oparta była o marmurowy blat kuchenny.
Wciąż nie mogła go rozszyfrować.
Był z pewnością inny niż wszyscy, których znała do tej pory. Albo po prostu tak
jej się wydawało. Z całą pewnością, nigdy nie spotkała kogoś, kto by doprowadzał
ją swoim zachowaniem do napadów złości i irytacji. Na samą myśl o nim, napinała
się i zaciskała pięści. Nie rozumiała go, nie wiedziała, czego od niej chce.
Uważała go za kogoś, co najmniej dziwnego. Bo kto normalny każe siebie szukać i
podaje ci adres do opuszczonego domu, a tam zastajesz go w otoczeniu zakurzonych
przedmiotów, które nadawałyby się do muzeum? Z drugiej strony, w szkole
zachowywał się całkiem inaczej. To wszystko jest strasznie dziwne, przeszło jej
przez myśl.
O dziewiątej stała już na szkolnym
korytarzu, wypełnionym gwarem uczniów zmierzających do klas. Dziękowała Bogu,
że miała dziś tak mało zajęć. Kiedyś była dobrą uczennicą. Jednak z czasem przestało
jej zależeć, a chęci do pracy uleciały z niej jak powietrze z balona.
Szła na lekcję hiszpańskiego, gdy ktoś na nią wpadł, strącając jej
książki na ziemie. Nie odezwała się, a jedynie zaczerwieniła na twarzy z
gniewu. Chłopak kucnął i pozbierał zeszyty, po czym podał je Eve. Wtedy
zobaczyła jego twarz. Lekko otworzyła usta, jednak momentalnie je ścisnęła. Jej
oczy błyszczały dziwnym, jak na nią, blaskiem.
— Gdybym usłyszał zwykłe
dziękuję, nie obraziłbym się — powiedział spokojnym głosem — Słodko się
złościsz, ale uwierz, chłopacy nie lecą na panny, którym wszystko działa na
nerwy — dodał rozbawionym głosem, widząc jej płonące policzki.
Evelyn wydała zduszony jęk i
wyminęła ciemnookiego.
— Nerwuska! — Krzyknął, gdy
wchodziła do Sali.
Niech cię szlag, Fortescu,
powiedziała w myślach. Jakbym oprócz ciebie miała mało zmartwień.
Po skończonej lekcji języka
hiszpańskiego, która przebiegła w harmidrze rozmów i krzyków profesorki, Eve
udała się na schody przed szkołą. Usiadła na jednym z wyszczerbionych, starych
stopni, Po włożeniu słuchawek do uszu i włączeniu odtwarzacza mp3, zanurzyła
umysł w słowach jednej z piosenki Aerosmith.
W rytmie piosenki Crazy, delikatnie
kołysała się, podziwiając rzadko spotykaną w Forks, słoneczną pogodę. Korony
drzew zdawały się podrygiwać na wietrze, niosąc ze sobą ciężki do sklasyfikowania,
przyjemny zapach.
I wtedy poczuła nutę pieprzu, cedru i imbiru.
Męskie perfumy, pomyślała. Poczuła, jak ktoś siada obok niej. Spojrzała w bok.
Przewróciła oczami, gdy znów ujrzała czarne, przeszywające ciało na wskroś,
tęczówki. Już podnosiła się, gdy chłopak złapał ją za rękę.
— Poczekaj.
— Na co, do licha?
— Ale może spokojniej, okay?
Niecierpliwość, kolejna najmniej pożądana cecha u dziewczyny —uśmiechając się
zawadiacko.
— Oh, skończ, doprowadzasz mnie
do szału… — W tym momencie chciała użyć jego imienia, zaraz po tym zdając sobie
sprawę, ze go nie zna.
— Blake. Blake Fortescu.