wtorek, 8 września 2015

Rozdział 6

      Idąc do klasy, modliła się, by nie mieć lekcji z Fortescu. Przez to, o mały włos nie przewróciła się na schodach. Zaklęła dość głośno, co przykuło uwagę jednej z nauczycielek, która chciała zwrócić jej uwagę, gdyby nie uczennica, która miała do niej jakąś pilną sprawę. Jej prośby zostały jednak wysłuchane, gdyż po przekroczeniu progu klasy, nie zobaczyła chłopaka, którego tak bardzo nie lubiła. W sumie, to nie mogła powiedzieć, ze go nie lubi. Nie znała go, ale jedno sposób bycia ogromnie ją irytował.
     W momencie, gdy Evelyn kończyła rozwiązywać ostatnie równanie z tablicy, zadzwonił dzwonek. Dziewczyna odłożyła nauczycielce zeszyt z pracą do oceny, po czym wyszła z klasy, kierując się ku wyjściu z budynku. Przekraczając próg, poczuła zapach deszczu, mokrej trawy i rosy. Nic dziwnego, niedawno, jeszcze jakieś dwie lekcje temu padało. Nareszcie koniec, pomyślała, idąc na przystanek autobusowy, który miał ją zabrać do domu.
Na miejscu zastała ją niespodzianka. Przed domem stało nieznane jej, srebrne auto.  Zastanawiała się, do kogo może należeć. Ściągając buty, usłyszała znajomy głos, któremu towarzyszyły również głosy jej rodziców. Jej ciało przeszedł dreszcz, serce załomotało. Niemożliwe, powiedziała pod nosem. To nie może być prawda.
— O, Evelyn — powiedział chłopak. Miał on dwadzieścia dwa lata, lecz posturą i zadbaną, seksowną brodą dodawał sobie przynajmniej trzy lata — Tak dawno cię nie widziałem, siostrzyczko — powiedział nieco sztywno i uściskał dziewczynę. Eve była spięta, tak dawno nie widziała brata. Niedawno minął drugi rok, odkąd wyjechał studiować medycynę. W wakacje nie widywali się i była tego przyczyna. Między innymi chodziło o spór, jaki był między nimi kilka lat temu. Coś, co wywróciło ich światy do góry nogami. Jednak w obecnej sytuacji, amerykanka nie wiedziała, co ma myśleć. Trwała tak w uścisku chłopaka, nie odwzajemniając jego gestu. Poczuła, jak jej ciało kruszeje w jego objęciach. Ręce wiotczeją, nogi uginają się, jakby zrobione z waty. W jej wnętrzu przeplatały się nawzajem; strach, żal, gniew, smutek, tęsknota, rozgoryczenie. Miała ochotę uronić łzę, najpierw jedną, potem drugą, jednak tego nie zrobiła. Nie chciała dać po sobie poznać, jak jego obecność na nią działa.
— Evi, tak bardzo tęskniłem… — Spojrzał na nią swoimi brązowymi, jak mleczna czekolada, oczami.
— Ta…ja też — rzuciła niedbale i nie w stu procentach szczerze. Nie zważając na zdziwione spojrzenie brata, powędrowała na górę. Nie chciała go widzieć. Przypominać sobie o wszystkim.
     Co on tu robi? Nie rozumiem. Nigdy nie przyjeżdżał, a teraz, co? Wielka miłość do siostry? To są jakieś kpiny, myśli wirowały w jej głowie jak oszalałe. Rozmasowała skronie, by rozjaśnić umysł. Jednak na niewiele się to zdało. Wciąż miała mętlik. Jej ukochany niegdyś brat wrócił, zupełnie dla niej niespodziewanie po dwóch latach. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze przed chwilą była w jego ramionach. W ramionach Dylana, jej bohatera, który zawsze jej bronił. Mimo, iż nie był jej biologicznym bratem, to od samego początku traktowała go jak członka rodziny, jak osobę wartą tak silnego uczucia, którym była miłość.
Dokładnie pamiętała dzień, w którym przybył do jej domu. Było piękne, lipcowe popołudnie. Jedno z, niewielu, jakie miało miejsce tamtych wakacji. Subtelny wiatr, kołysał konarami drzew. W powietrzu unosił się zapach kwiatów i słońca. Eve siedziała wraz z Elizabeth w ogrodzie, rozkoszując się przyjemnym zapachem czerwonych róż, hodowanych przez ich matkę. Słysząc wołanie ojca, pobiegły do niego pośpiesznie. Zawsze to robiły, gdy ten wracał z pracy. Jednak tym razem, nie był sam. Tuż przy jego boku stał niski, uroczy chłopiec, bardzo skromnie ubrany. Był starszy zarówno od Eve jak i Elizabeth, a na jego twarzy widniał subtelny, szczery uśmiech. Właśnie tamtego dnia, przywrócono w nim nadzieję, na posiadanie szczęśliwej i kochającej się rodziny.
Na myśl o tamtym wydarzeniu, po policzku Eve spłynęła pojedyncza łza. Dziewczyna od razu skarciła się za ten akt słabości i przybrała obojętny wyraz twarzy. Jednak w sercu czuła ból, spowodowany wydarzeniami z przeszłości. Liczyła na to, że o wszystkim zapomni, lecz tak się nie stało. Teraz szatyn wrócił i wiedziała, że będą musieli sobie wszystko wyjaśnić. A tego nie chciała, ponieważ nie potrafiła się przyznać do własnego błędu i przeprosić. Nie była na to gotowa.
 Rozległo się pukanie do drzwi. Eve przebiegł dreszcz. Wiedziała, że za nimi stoi Dylan. W pierwszej chwili nie wiedziała, czy odezwać się, czy też nie.
— Odejdź! — Krzyknęła w końcu. Jej glos był pełen gniewu i żalu.
— Eve, nie bądź rozwydrzonym dzieckiem, choć przez chwile — powiedział szorstko. W dziewczynie zagotowało się, a jednocześnie słowa te sprawiły jej przykrość. Nigdy tak do niej nie mówił. Otworzyła drzwi i napotkała zdziwione spojrzenie brata, które po chwili stało się pełne przesadnej powagi.
— Nigdy nie byłam rozwydrzonym dzieckiem, więc tak do mnie nie mów! — Oburzyła się.
— Myślałem, że będę mógł z tobą normalnie porozmawiać, ale to się chyba nie uda…
— No dalej, proszę. Mów, mnie i tak to nie interesuje — skrzyżowała ręce na piersiach.
— Doskonale wiesz, o czym chce rozmawiać, więc posłuchaj…
— Nie zamierzam wracać do tamtych wydarzeń, rozumiesz? Po tym, co zrobiłeś? Chyba śnisz! — Jej krzyk wydał się być nieco piskliwy. Patrzyła na brata z pogardą, chodź w głębi serca wiedziała, że nie powinna tak ostro reagować. Jakaś naprawdę niewielka część jej serca mówiła jej, ze ma przestać, bo nie ma racji. Jednak prawie od razu zepchnęła tę znikomą cząstkę siebie na drugi plan.
— A już nie pamiętasz, co ty zrobiłaś?! — Zmarszczył brwi.
— Niby, co takiego? — Udawała, że o niczym nie wie, co i tak średnio jej wyszło, albo po prostu Dylan za dobrze ją znał.
— Błagam, nie udawaj. To ci nigdy nie wychodziło. Liczyłem na to, że się zmieniłaś, że nawzajem wybaczymy sobie nasze postępki…
— Czasu nie cofniesz i nie zwrócisz tego, co zabrałeś!
— Nie musisz mi o tym przypominać! Wiesz, jak się z tym czuje? Do końca życia będę miał wyrzuty sumie… — Nim skończył wypowiedź, dziewczyna zamknęła drzwi. Zsunęła się po nich na ziemię i zaczęła płakać. Mimo iż, obiecała sobie, że nie będzie tego robić, tym razem nie zdołała dotrzymać słowa. Łzy spływały dwoma stróżkami po jej policzkach, rozmazując przy tym starannie zrobiony, subtelny makijaż.
   Chłopak mrukną kilka niezrozumiałych dla Evelyn zdań, po czym rozżalony i rozgniewany pożegnał się z rodzicami i trzasnął drzwiami, że te o mało nie wypadły z zawiasów. Nie wiem, co sobie wyobrażałem przyjeżdżając, prychną zły na siebie. Odpalił swój samochód i zniknął, pozostawiając po sobie kłęby brunatnego, duszącego kurzu.
    Rozgniewany George poszedł do pokoju córki. Już miał pełen wściekłości otworzyć drzwi, gdy zatrzymała go żona. Mężczyznę zawsze dziwiło, skąd jego ukochana ma tyle siły i cierpliwości dla zachowania Evelyn. Z drugiej strony miał jej za złe to, że pozwalała nastolatce na zbyt wiele.
— George, zostaw ją…pogorszysz tylko sytuację — Chwyciła go za ramię. W głębi serca liczyła na to, że jej mąż, chociaż odrobinę ochłonie.
— Rozumiesz, że jej nie wolno się tak zachowywać!? Co ona sobie myśli!? — Wyswobodził ramię z jej uścisku.
— Porozmawiamy o tym jutro. Musimy przyśpieszyć jej wyjazd. Niewiarygodne, jak mogła się tak zachować… - powiedziała schodząc z mężem po schodach — jednak lepsze to, niż żeby nie odzywała się wcale i traktowała nas jak powietrze, jak przez ostatnie miesiące.
— Nie pleć bzdur, Tereso. Już wolałem, jak w ogóle się nie odzywała. Przynajmniej nie było z nią problemów.
— Wypluj te słowa! — Skarciła go. Nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała.
— Taka prawda — burknął niezadowolony i udał się do sypialni.
Zrezygnowana Teresa, udała się do kuchni, wykonać parę telefonów, w tym do Dylana, z którym rozmawiała ponad pół godziny. Następnie leniwie ruszyła do sypialni. Czekała ją długa i nieprzespana noc.
***
    Dochodziła druga w nocy.  Evelyn nerwowo przewracała się w łóżku. Włosy mokre od potu, przyklejały jej się do twarzy i pleców. Jej ciało dygotało pod pościelą, jakby z zimna, albo za sprawą chłodnego powietrza przemykającego przez okna. Majaczyła przez sen niezrozumiałe słowa, podczas gdy w głowie, pojawiły się wydarzenia z przed lat. Najpierw kłótnia z bratem. Następnie nieprzespana noc. Aż w końcu wypadek, który wiele w jej życiu zmienił.
Czerwony Mercedes nadający się jedynie do kasacji, leżał przewrócony w rowie, a z niego buchały niewielkie złoto-rudawe płomienie. Grupka strażaków próbowali ratować nieszczęśników, którzy utknęli z pojeździe. Ostatnie, co pamiętała, to widok chłopaka chowanego w foliowy worek i rozpacz jego matki. Resztę widziała jak przez mgłę.
— Nie!— Krzyknęła, oblana potem. Zaczęła się wiercić i lamentować. Kopała nogami w niewidzialny mur — Nie, nie, nie — powtarzała — Tylko nie on, nie David — mówiła, rozżalonym głosem. Miotała kołdrą, chwytała się za swoje długie włosy, lekko za nie pociągając. Niewielkie krople potu ściekały z jej czoła, po linii żuchwy a następnie spływały po szyi i plecach, mocząc materiał jej bawełnianej koszulki.

    Teresa, która podbiegła do drzwi sypialni Evelyn, słyszała wszystko. Serce bolało ją z żalu, że nie mogła wesprzeć swojej córki. Niewiele pomogła jej w czasie, gdy ta tragedia miała miejsce, a co dopiero teraz, gdy Dylan wrócił, a z nim bolesne wspomnienia. Po policzku kobiety spłynęła łza bezsilności. Stała tak jeszcze przez chwilę. Gdy płacz młodej Simmons ustał, jej rodzicielka wróciła boso do swojego łóżka, dygocząc z zimna.
***
    Nastał poranek. Tak samo ponury, jak zawsze. W Forks nie można było liczyć na nic nowego. Jedynie czasami stawał się cud i słońce świeciło na bezchmurnym niebie. Ale to tylko czasami.  Przez większość dnia miasteczku towarzyszyły chmury. Tak samo było i dziś. Brunetka powoli wybudzała się ze snu, z pomocą świstu wiatru, który za oknem dyrygował liśćmi. Eve przetarła oczy i przeciągnęła się. Była nadzwyczaj spięta, jednak nie przez koszmar dręczący ja dzisiejszej nocy, ponieważ o nim nie pamiętała. Chodziło o odwiedziny jej brata, które rozdrapały stare rany, będące na dobrej drodze do zabliźnienia się. Niestety, niechciane wspomnienia wróciły gwałtowniej, niż sobie to wyobrażała. Fala obrazów zalała jej głowę, gdy tylko usłyszała głos brata. Nie wierzyła, że to może być prawda, że znów wrócił zadręczać ją oskarżeniami i wykłócać się, po czyjej stronie leżała wina. Sfrustrowana zrzuciła z komody szklankę, która potłukła się w drobne odłamki, mieniące się teraz w świetle słońca. Eve wyjrzała przez pokryte smugami po deszczu okno, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Słońce, pomyślała. Jak to w ogóle możliwe?
   Przetarła zmęczone oczy, by upewnić się, czy aby na pewno dobrze widzi. I owszem, z jej wzrokiem było wszystko w porządku. Pamiętam, jak w taką pogodę wychodziłam z Elizabeth do parku, powiedziała półszeptem, muskając opuszkami palców szybę, zostawiając na niej delikatny ślad.
    Zacisnęła pięść i z trudem powstrzymała łzy. Że też wszystko musi walić mi się na głowę, dodała gwałtownie wciągając powietrze. Zmiotła odłamki szkła, by nie pokaleczyć swoich stóp.
Ubrana, zeszła do kuchni. Tam, ku jej uciesze, nie spotkała rodziców. Zostawili jedynie kartkę, przyczepioną magnesem go lodówki. Dziewczyna nie przeczytawszy świstka, wyrzuciła go do śmieci. Tego dnia zdawała się być jeszcze bardziej zamknięta w sobie. Jej szmaragdowe oczy, niegdyś błyszczące, były całkiem matowe i ciemniejsze niż zwykle. Wypełniała je pustka, bez jakichkolwiek uczuć. Usta rozluźnione, jednak nieformujące uśmiechu, nadawały jej twarzy posępnego wyglądu.  Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy w ogóle udać się do szkoły. I tak nie potrafiła skupić się na żadnej lekcji. A co jeśli znowu spotkam tego chłopaka?, Pomyślała podpierając głowę ręką, która z kolei oparta była o marmurowy blat kuchenny.
Wciąż nie mogła go rozszyfrować. Był z pewnością inny niż wszyscy, których znała do tej pory. Albo po prostu tak jej się wydawało. Z całą pewnością, nigdy nie spotkała kogoś, kto by doprowadzał ją swoim zachowaniem do napadów złości i irytacji. Na samą myśl o nim, napinała się i zaciskała pięści. Nie rozumiała go, nie wiedziała, czego od niej chce. Uważała go za kogoś, co najmniej dziwnego. Bo kto normalny każe siebie szukać i podaje ci adres do opuszczonego domu, a tam zastajesz go w otoczeniu zakurzonych przedmiotów, które nadawałyby się do muzeum? Z drugiej strony, w szkole zachowywał się całkiem inaczej. To wszystko jest strasznie dziwne, przeszło jej przez myśl.
       O dziewiątej stała już na szkolnym korytarzu, wypełnionym gwarem uczniów zmierzających do klas. Dziękowała Bogu, że miała dziś tak mało zajęć. Kiedyś była dobrą uczennicą. Jednak z czasem przestało jej zależeć, a chęci do pracy uleciały z niej jak powietrze z balona.
  Szła na lekcję hiszpańskiego, gdy ktoś na nią wpadł, strącając jej książki na ziemie. Nie odezwała się, a jedynie zaczerwieniła na twarzy z gniewu. Chłopak kucnął i pozbierał zeszyty, po czym podał je Eve. Wtedy zobaczyła jego twarz. Lekko otworzyła usta, jednak momentalnie je ścisnęła. Jej oczy błyszczały dziwnym, jak na nią, blaskiem.
— Gdybym usłyszał zwykłe dziękuję, nie obraziłbym się — powiedział spokojnym głosem — Słodko się złościsz, ale uwierz, chłopacy nie lecą na panny, którym wszystko działa na nerwy — dodał rozbawionym głosem, widząc jej płonące policzki.
Evelyn wydała zduszony jęk i wyminęła ciemnookiego.
— Nerwuska! — Krzyknął, gdy wchodziła do Sali.
Niech cię szlag, Fortescu, powiedziała w myślach. Jakbym oprócz ciebie miała mało zmartwień.
Po skończonej lekcji języka hiszpańskiego, która przebiegła w harmidrze rozmów i krzyków profesorki, Eve udała się na schody przed szkołą. Usiadła na jednym z wyszczerbionych, starych stopni, Po włożeniu słuchawek do uszu i włączeniu odtwarzacza mp3, zanurzyła umysł w słowach jednej z piosenki Aerosmith. W rytmie piosenki Crazy, delikatnie kołysała się, podziwiając rzadko spotykaną w Forks, słoneczną pogodę. Korony drzew zdawały się podrygiwać na wietrze, niosąc ze sobą ciężki do sklasyfikowania, przyjemny zapach.
 I wtedy poczuła nutę pieprzu, cedru i imbiru. Męskie perfumy, pomyślała. Poczuła, jak ktoś siada obok niej. Spojrzała w bok. Przewróciła oczami, gdy znów ujrzała czarne, przeszywające ciało na wskroś, tęczówki. Już podnosiła się, gdy chłopak złapał ją za rękę.
— Poczekaj.
— Na co, do licha?
— Ale może spokojniej, okay? Niecierpliwość, kolejna najmniej pożądana cecha u dziewczyny —uśmiechając się zawadiacko.
— Oh, skończ, doprowadzasz mnie do szału… — W tym momencie chciała użyć jego imienia, zaraz po tym zdając sobie sprawę, ze go nie zna.
— Blake. Blake Fortescu.