niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 11

     Tymczasem George siedział w biurze, przeglądając papiery, wpisując dane do komputera i popijając popołudniową kawę, która była częścią jego rytuału. Pierwsza czarna z rana, a w trakcie dnia druga z mlekiem.
       W gruncie rzeczy praca sekretarza w dużej korporacji nie była najgorsza  jedynym minusem była monotonia. Ciągła i uciążliwa monotonia. Nie mógł jednak narzekać. Płacono mu dobrze, szefa miał nadzwyczaj dobrego…czego chcieć więcej? Dokończył parę czynności i spojrzawszy na zegar uznał, że pora się zbierać.
        W domu czekała już na niego Teresa, siedząca w salonie przy regale z książkami. Twarz miała skupioną, pogrążoną w zadumie.
 Nad czym tak myślisz?  spytał zachrypniętym głosem, przekraczając próg pokoju.
 Nad tym, czy robimy dobrze…  Spojrzała na niego spod krótkich, farbowanych henną rzęs.
 Tereso…- westchnął głęboko, odwieszając marynarkę na wieszak — Mieliśmy inne wyjście?  zrobił pauzę, jakby zastanawiał się nad tym, co powiedzieć  Powiemy, że uciekła…Nie znajdą jej  dodał po chwili pełen przekonania dla swojej wypowiedzi.
 Uważasz, że są na tyle głupi? Proszę cię…  prychnęła pogardliwie.
 Znasz lepsze rozwiązanie? Przynajmniej na razie jest bezpieczna  Był nieco pobudzony, co zdradzała jego bogata gestykulacja.
 No właśnie. Na razie – zaznaczyła  A co potem? Co jak strażnicy przybędą? Co im powiemy? I tak ją znajdą…jej energia jest zbyt dla nich wyczuwalna  wytłumaczyła, chodź wiedziała, że George doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
 Internat jest chroniony. Zadbałem o to  rzekł stanowczym tonem  Nie znajdą jej, możesz mi wierzyć na słowo – zapewnił sięgając po jedną z książek leżących na regale.
        Lecz Teresa się nie uspokoiła. Wciąż była pełna obaw. Martwiła się o bezpieczeństwo Eve. Przed laty obiecała ją chronić i chciała dotrzymać danego słowa.
***
 Nie uważam, żebym potrzebowała twojej pomocy  syknęła ze złością.
 Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się mylisz  odpowiedział z nutą tajemniczości, która zjeżyła jej włoski na karku. Często właśnie tak reagowała na jego sposób mówienia. Było w nim coś intrygującego. 
 Po prostu nie potrzebuję łaski i użalania się  odpowiedziała mniej pewnie niż przedtem. Próbowała patrzeć mu w oczy, jednak intensywność jego spojrzenia ją onieśmielała. Stała krok od niego ze wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeni.
 To nie tak – powiedział po chwili, co sprawiło, że znów na niego spojrzała. Musiała znacznie podnieść głowę, ponieważ był bardzo wysoki  To nie łaska, ani użalanie. Przez to, co wydarzyło się wczoraj mam obowiązek dopilnować, by nie stało się to po raz kolejny.
 Cóż za honorowość  wtrąciła po chwili z kpiącym uśmieszkiem.
 Tak mnie nauczono – odpowiedział twardo.
Po chwili ciszy znów się odezwał.
 I tak będziesz tu miała zajęcia z psychologami.
 I tak nic im nie powiem… - Nie dawała za wygraną.
 I tak będziesz musiała. Daj sobie pomóc  spojrzał na nią, a ona nie wiedziała, jak ma się zachować. Czy być niedostępną, czy może faktycznie „dać sobie pomóc”. Nie mogła jednak lekceważyć tego, co chłopak dla niej zrobił. Obronił ją, więc miała u niego dług wdzięczności. Ostatecznie westchnęła i kiwnęła głową, po czym pożegnała się z Blake’m i weszła do pokoju.
 Alice?  spytała zaskoczona, gdy ujrzała drobną blondynkę, siedzącą na łóżku i czytającą jakąś książkę.
 Więc to ty jesteś moją współlokatorkom?  zadała, uśmiechając się przy tym.
Eve kiwnęła głową, chodź nie było to zbyt potrzebne.
*2 tygodnie później*
     Pierwsze czternaście dni w obcym miejscu minęło Evelyn nieco burzliwie. Nie mogła przyzwyczaić się do dzielenia pokoju z kimś innym, nie udzielała się na sesjach terapeutycznych. Nie miała ochoty dzielić się swoimi przeżyciami z kimś zupełnie obcym. Pamiętnik jej wystarczał, chodź i jego zaniedbała. Wpisy nie pojawiały się już codziennie, a raz na trzy dni. Nawet kartka papieru nie była w stanie ujarzmić jej myśli, które krążyły wokół tak wielu spraw. Jak do tej pory, rodzice odwiedzili ją tylko raz. Było nawet miło. Myślała, że gdy ich zobaczy skoczy im na szyję z tęsknoty, ale tak się nie stało. Przyjechali, zamienili kilka zdań i wrócili do domu. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie. Rodzice stawali się dla niej coraz bardziej obcy, a ona nie mogła uchwycić momentu, w którym wszystko zaczęło się sypać. Czy stało się to przed jej ucieczką? Czy może po? Może wydarzyło się coś innego? Nie umiała pozbierać myśli. Natłok refleksji znacznie ją przytłoczył. Pewne odciążenie dawał jej Blake, do którego w pewnym stopniu się zbliżyła. Nie mogła jeszcze nazwać go przyjacielem, ponieważ nigdy szybko nie łapała kontaktu z ludźmi. Chodź z nim było ciut inaczej, wciąż miała opory. Mimo wszystko pomagał jej w miarę możliwości. Przez ostatnie dwa tygodnie znosił jej chimery z mniejszym, bądź większym zapasem cierpliwości, co i tak zasługiwało na wyróżnienie. Była mu za to wdzięczna.
       Oboje poznali się lepiej, co też poprawiło ich relacje. Evelyn nie zdawała sobie sprawy, że chłopak może być tak doskonałym słuchaczem. Chodź wciąż mówiła mu niewiele – bo było to zaledwie kroplą w morzu jej zmartwień – liczyła na to, że w końcu otworzy się bardziej. Próbowała nad sobą pracować, co nie do końca jej wychodziło, ale przynajmniej się tego podjęła. Nie uszło to uwadze Blake’a, który zachęcał ją do dalszej pracy nad sobą. Był naprawdę miły i pomocny. Jednak nie zmieniła zdania co do tonu, z jakim potrafił się wyrażać. Wciąż czuła w nim tę niesamowitą tajemniczość. 
        On też niewiele mówił jej o sobie, można by powiedzieć, że prawie nic, przez co wydawał się jeszcze bardziej enigmatyczny. Raz czy dwa napomknął o ciotce i to wszystko. Czasem zdawało jej się, że jest taki sam jak ona. Pogubiony, skrywający sekret, próbujący zatuszować swoje prawdziwe uczucia. Byli podobni pod tak wieloma względami, a przynajmniej tak się jej wydawało.
Lecz wiele innych rzeczy nie dawało jej spokoju. Gdy za każdym razem widziała Blake’a, przypominał jej tamtego białowłosego chłopaka z Mayberry Street. I chodź przedtem zrzuciła to na swoją wybujałą fantazję bądź zbyt realistyczne sny, to nie mogła dalej się zwodzić. Przecież dostała od niego adres, a tego nie mogła sobie wymyślić. Bądź co bądź, nie wierzyła w tak wielkie zdolności swojego umysłu i umiejętność płatania tak osobliwych figli. Ten chłopak istniał i był piorunująco podobny do Blake’a. Różnił się jedynie kolorem włosów. Kim jest? Tak bardzo chciała poznać odpowiedź na to pytanie.
 Nie wiedziała, jak traktować te wszystkie zdarzenia. Czasem czekała, aż ktoś wyjdzie z ukrycia krzyknie „Witaj! Jesteś w ukrytej kamerze!”. Niestety, tak się nie stało, a jej problemy wciąż pozostawały niewyjaśnione.
      Sobotnie południe Eve spędziła w pokoju wraz z Alice. Przez ostatnie dni zaczęły rozmawiać ze sobą więcej, co Eve uważała za wielki sukces. Al była bardzo sympatyczną dziewczyną, więc może to dlatego tak szybko zaczęły nadawać na podobnych falach. Gust muzyczny miały bardzo podobny, na co Eve w życiu by nie wpadła. Alice sprawiała wrażenie spokojnej, skromnej dziewczyny, lubującej się w klasycznych utworach. Kto by pomyślał, że jest oddaną fanką Three Days Grace? Z pewnością nie Evelyn.
— Idziesz dziś gdzieś ?  spytała Alice, leżąc na swoim łóżku i popijając gorzką herbatę.
 Chyba tak, przejdę się po parku  odpowiedziała po chwili flegmatycznym głosem, wciąż świdrując wzrokiem bialutki sufit.
 Z Blake’m?  dopytywała z ciekawością. Dawna Eve już dawno by się zirytowała, ponieważ nie lubiła wtrącania się w jej sprawy, jednak teraz nie widziała powodu, żeby cokolwiek ukrywać. Tym bardziej, że Alice była jej współlokatorką i Eve polubiła ją.
 Yhym  kiwnęła głową, zwracając się w stronę dziewczyny  A ty masz jakieś plany?
 Raczej nie  pokręciła markotnie głową, podchodząc do okna  Poczytam sobie, może pójdę na dzisiejsze dodatkowe zajęcia z malarstwa  Odstawiła kubek na parapet i usiadła przy biurku.
 Nie chciałabyś pójść ze mną i z Blake’m? zaproponowała po chwili Evelyn, siadając i rozczesując włosy szczotką.
 Nie chciałabym się wam narzucać  odpowiedziała prawie natychmiast. Jakby doszukała się w propozycji Eve łaski.
 Ale…
 Zostanę w pokoju  rzekła stanowczo i zarazem łagodnie  Idźcie sami  uśmiechnęła się delikatnie, szkicując coś w zeszycie.
Brunetka cicho westchnęła, ubrała buty i pożegnała się z współlokatorką. Otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się Blake, z uniesioną w górze dłonią, zaciśniętą w pieść. Z pewnością chciał zapukać. Momentalnie opuścił rękę i wsadził ją do kieszeni bluzy.
 Cześć  rzucił krótko.
 Cześć  odpowiedziała, zamykając za sobą drzwi.
     Skierowali się do ogrodu przynależnego do internatu. Evelyn nazywała go parkiem, ponieważ był znacznie większy od przeciętnego ogrodu. Otaczały go wysokie drzewa, w szczególności klony, z mieniącymi się zielenią liśćmi. Na gałęziach siedziały kowaliki, które eksponowały swoje płowożółte brzuszki. Cały obszar pokryty był licznymi krzewami i skalniakami. Fiołki, magnolie, chabry i piwonie pięknie komponowały się ze sobą, tworząc cudowną symfonię barw i zapachów, których woń unosiła się w powietrzu.
 Pięknie tutaj  powiedziała. Za każdym razem, gdy tu przychodzili mówiła to samo.
 Powtarzasz się  zaśmiał się krótko  Pamiętasz o dzisiejszej sesji?  spytał, gdy usiedli na ławce.
Eve westchnęła cicho.
 Nie chcę iść. To mi nic nie daje  odparła, przeczesując włosy palcami. Widziała niezadowolony wyraz twarzy Blake’a, lecz nic sobie z tego nie zrobiła – Zrozum, nie potrzebuje ich. Nie chcę się na nikogo otwierać.
 Nawet na mnie?  spytał, unosząc brwi.
Przez chwilę nie odpowiadała.
 W pewnym sensie już się na ciebie otworzyłam  powiedziała, przeciągając głoski.
Blake uśmiechnął się nieznacznie.
 Dlaczego tu jesteś? Czemu nie mieszkasz z rodzicami?  zadała niespodziewanie Eve. Chciała się czegoś dowiedzieć o swoim  towarzyszu. Skoro on sam mówi niewiele, to informacje musiała z niego wyciągnąć.
     Blake westchnął głośno i oparł policzek na dłoni. W jego oczach było coś niepokojącego, coś czego nie potrafiła zdefiniować.
 Uśmiechnął się sztucznie,
  Zginęli, gdy byłem dzieckiem wydusił w końcu z siebie.
     Evelyn nie powiedziała nic. Domyśliła się, że słowa są tu zbędne. Przysunęła się i dziecinnie przytuliła tors chłopaka, kładąc mu głowę na ramieniu. Wyczuła, ze lekko się spiął. Nie trwało to długo, ponieważ po chwili otoczył ją ramieniem. Pachniał cytrusami i pieprzem. Lubiła tę przyjemną monotonie. Włosami łaskotała jego gładki policzek.  Spojrzała na niego, a on bezgłośnie powiedział „Dziękuję”. W jego oczach nie było bólu, jak u niej, na myśl o siostrze czy Davidzie. Udało mu się pogodzić ze śmiercią najbliższych, czego mu piekielnie zazdrościła.
 Puścisz mnie?  spytał łagodnym głosem.
 A chcesz?  Odsunęła się lekko, by na niego spojrzeć.
 Niekoniecznie…  odpowiedział, posyłając jej drobny uśmiech, który swoją drogą wydawał się Eve bardzo uroczy i pociągający.
***
 Jak było?  spytała Alice, gdy tylko Evelyn przekroczyła próg pokoju.
 Dość miło  odpowiedziała, zmieniając buty na wygodne kapcie.
 To dobrze  Uśmiechnęła się szeroko.
 Nie poszłaś na zajęcia, prawda?  zmieniła temat, spoglądając na zegar  Nie zdążyłabyś tak szybko wrócić. Skończyły się zaledwie trzy minuty temu.
 Cóż za wspaniała dedukcja  zauważyła  Uznałam, że poszkicuję w pokoju. Lubię cisze, a na zajęciach u pani Harris bardzo o nią trudno, przecież sama wiesz — wytłumaczyła swobodnie, szukając w szufladzie biurka swoich ołówków.
Eve spojrzała na książkę, leżącą na łóżku blondynki.
 Co czytasz?
 List w butelce  powiedziała, biorąc lekturę do ręki i odkładając na biurko  Dopiero zaczęłam.
       Brunetka kiwnęła głową i opadła na materac swojego łóżka. Nie było tak wygodne, jak jej stare, ale powoli się do niego przyzwyczajała.
***
    Niedziela upłynęła Eve niesamowicie spokojnie. Spędziła ją czytając "Mroczne przypływy Tamizy", szkicując i poświęcając czas na rozmowę z Alice. Nie widziała dziś  Blake’a, ponieważ w tym jednym dniu w ciągu tygodnia odcinał się od wszystkich. Nie powiedział jej, dlaczego to robi, po prostu tak było i już. Może był to dla niego dzień szczególnych refleksji. Może właśnie tego dnia zbierał wszystkie swoje myśli, zastanawiał się nad swoim życiem. To było najbardziej prawdopodobne, skoro robił to co tydzień.
      Chcąc, nie chcąc Eve musiała uczestniczyć w wieczornej sesji terapeutycznej. Po raz kolejny nic nie opowiedziała i dziwiła się innym, dlaczego na forum mówią o swoich problemach. Nie rozumiała idei zwierzania się obcym ludziom ze swoich życiowych porażek. Może i mieli jakąś wiedzę w dziedzinie psychologii, ale nie mogli pomóc każdemu. Tak właśnie uważała.
    O dwudziestej pierwszej była już w pokoju. Do ciszy nocnej pozostało pół godziny, dlatego postanowiła szybko wziąć prysznic w jednej z łazienek wspólnych. W całym budynku było ich sześć. Po dwie na każde piętro. Eve, na szczęście, trafiła na wolną kabinę. Ciepłe strumienie wody niesamowicie ją rozluźniły. Żwawo wtarła w siebie żel pod prysznic, a włosy umyła szamponem z wyciągiem z żurawin. Przebrała się w podkoszulek podkreślający jej atuty oraz dresowe spodenki, zakrywające połowę uda. Ubrana, wyszła z łazienki i podążała długim korytarzem, aż nie natrafiła na drzwi swojego pokoju.
 Nie idziesz spać?  spytała, widząc Alice siedzącą przy biurku.
 Muszę to skończyć  głową pokazała na szkic leżący przed nią. Ukazywał widok zza okna. Jednak na rysunku wyglądał lepiej niż w rzeczywistości. Kreska była cienka, precyzyjna, jedynie gdzieniegdzie roztarta, dla uzyskania cienia.
 Świetnie ci idzie  Poklepała ją po plecach i położyła się do łóżka. 
Dźwięki szeleszczącej kartki i zgrzytania ołówka były kołysanką, przy której zasnęła.
***
     Biegła przez las, zostawiając za sobą kłęby kurzu. Serce biło jej jak oszalałe. Przed czymś uciekała. Biegła ile sił w nogach, byle się nie zatrzymywać. Strach zmatowił jej szmaragdowe oczy i ułożył usta w wąską linię. Nie miała siły krzyczeć. I tak nikt by jej nie usłyszał. Za sobą słyszała trzask łamanych gałęzi i szelest liści. Biegł za nią. Był blisko. Zdecydowanie za blisko. Upadła na ziemię, zmieciona jakby podmuchem wiatru. Odwróciła się ostatkami sił na plecy i ujrzała bladą, wręcz alabastrową cerę, którą okalały perłowe włosy i czarne jak węgle oczy.
Obudziła się z niemym krzykiem. Oddychała ciężko, jej serce łomotało, jakby zaraz miało połamać jej żebra i wyskoczyć z piersi. Krople potu spływały po jej skroniach i karku.
 To tylko zły sen  powtarzała sobie w myślach, chodź wciąż nie mogła się uspokoić. To wszystko było takie realistyczne. Czuła ten zimny podmuch wiatru, który we śnie zwalił ją z nóg.
Alabastrowa cera, perłowe włosy, zamiast oczu dwa obsydiany…To ten chłopak, pomyślała. Ten sam, który nie dawał jej spokoju, ten, którego pomyliła z Blake’m.
Wstała z łóżka. Chciała udać się do łazienki i przemyć wodą twarz. Drgającą ręką otworzyła drzwi i pobiegła korytarzem do jednej z łazienek. W połowie drogi ktoś ją zatrzymał.
 Zostaw mnie!  krzyknęła, widząc parę ciemnych oczu, błyszczących w świetle księżyca.
 Uspokój się! To tylko ja!  To był głos Blake’a. Zdziwienia i niepokój malowały się na jego twarzy.
Eve zrobiła krok w tył, dysząc ciężko i przyjrzała się dokładnie chłopakowi. On zaś zlustrował spojrzeniem jej nieco skąpy strój, za co zganił się w duchu.
 Co się stało?  spytał lekko wystraszony.
Nie odpowiedziała nic, a on ją przytulił. Czuł jej spięte i drżące ciało.
 Ty…  wyszeptała  Jesteś do niego taki podobny…
Blake przełknął nerwowo ślinę, nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak.
 Do kogo jestem podobny?  również wyszeptał. Chciał mieć pewność.
 Do niego…chłopaka z białymi włosami. Jesteście jak lustrzane odbicie...
To nie może być prawda, pomyślał i mocniej przytulił dziewczynę.