Tymczasem George siedział w biurze, przeglądając
papiery, wpisując dane do komputera i popijając popołudniową kawę, która była
częścią jego rytuału. Pierwsza czarna z rana, a w trakcie dnia druga z mlekiem.
W gruncie rzeczy
praca sekretarza w dużej korporacji nie była najgorsza — jedynym minusem była
monotonia. Ciągła i uciążliwa monotonia. Nie mógł jednak narzekać. Płacono mu
dobrze, szefa miał nadzwyczaj dobrego…czego chcieć więcej? Dokończył parę czynności i spojrzawszy na zegar uznał, że pora się zbierać.
W domu czekała już na
niego Teresa, siedząca w salonie przy regale z książkami. Twarz miała skupioną,
pogrążoną w zadumie.
— Nad czym tak myślisz? — spytał zachrypniętym głosem, przekraczając próg pokoju.
— Nad tym, czy robimy dobrze… — Spojrzała na niego spod
krótkich, farbowanych henną rzęs.
— Tereso…- westchnął głęboko, odwieszając marynarkę na
wieszak — Mieliśmy inne wyjście? — zrobił pauzę, jakby zastanawiał się nad tym, co powiedzieć — Powiemy,
że uciekła…Nie znajdą jej — dodał po chwili pełen przekonania dla swojej
wypowiedzi.
— Uważasz, że są na tyle głupi? Proszę cię… — prychnęła
pogardliwie.
— Znasz lepsze rozwiązanie? Przynajmniej na razie jest
bezpieczna — Był nieco pobudzony, co zdradzała jego bogata gestykulacja.
— No właśnie. Na razie – zaznaczyła — A co potem? Co jak
strażnicy przybędą? Co im powiemy? I tak ją znajdą…jej energia jest zbyt dla
nich wyczuwalna — wytłumaczyła, chodź wiedziała, że George doskonale zdaje
sobie sprawę z powagi sytuacji.
— Internat jest chroniony. Zadbałem o to — rzekł stanowczym
tonem — Nie znajdą jej, możesz mi wierzyć na słowo – zapewnił sięgając po jedną
z książek leżących na regale.
Lecz Teresa się nie uspokoiła. Wciąż była pełna obaw.
Martwiła się o bezpieczeństwo Eve. Przed laty obiecała ją chronić i chciała
dotrzymać danego słowa.
***
— Nie uważam, żebym potrzebowała twojej pomocy — syknęła ze
złością.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się mylisz — odpowiedział z
nutą tajemniczości, która zjeżyła jej włoski na karku. Często właśnie tak
reagowała na jego sposób mówienia. Było w nim coś intrygującego.
— Po prostu nie potrzebuję łaski i użalania się — odpowiedziała mniej pewnie niż przedtem. Próbowała patrzeć mu w oczy, jednak
intensywność jego spojrzenia ją onieśmielała. Stała krok od niego ze wzrokiem
utkwionym gdzieś w przestrzeni.
— To nie tak – powiedział po chwili, co sprawiło, że znów na
niego spojrzała. Musiała znacznie podnieść głowę, ponieważ był bardzo wysoki — To
nie łaska, ani użalanie. Przez to, co wydarzyło się wczoraj mam obowiązek dopilnować, by nie stało się to po raz kolejny.
— Cóż za honorowość — wtrąciła po chwili z kpiącym
uśmieszkiem.
— Tak mnie nauczono – odpowiedział twardo.
Po chwili ciszy znów się odezwał.
— I tak będziesz tu miała zajęcia z psychologami.
— I tak nic im nie powiem… - Nie dawała za wygraną.
— I tak będziesz musiała. Daj sobie pomóc — spojrzał na nią, a ona nie wiedziała,
jak ma się zachować. Czy być niedostępną, czy może faktycznie „dać sobie
pomóc”. Nie mogła jednak lekceważyć tego, co chłopak dla niej zrobił. Obronił
ją, więc miała u niego dług wdzięczności. Ostatecznie westchnęła i kiwnęła głową, po czym pożegnała
się z Blake’m i weszła do pokoju.
— Alice? — spytała zaskoczona, gdy ujrzała drobną blondynkę, siedzącą na łóżku i czytającą jakąś książkę.
— Więc to ty jesteś moją współlokatorkom? — zadała, uśmiechając się przy tym.
Eve kiwnęła głową, chodź nie było to zbyt potrzebne.
*2 tygodnie później*
Pierwsze czternaście dni w obcym miejscu minęło Evelyn nieco
burzliwie. Nie mogła przyzwyczaić się do dzielenia pokoju z kimś innym, nie
udzielała się na sesjach terapeutycznych. Nie miała ochoty dzielić się swoimi
przeżyciami z kimś zupełnie obcym. Pamiętnik jej wystarczał, chodź i jego
zaniedbała. Wpisy nie pojawiały się już codziennie, a raz na trzy dni. Nawet
kartka papieru nie była w stanie ujarzmić jej myśli, które krążyły wokół tak
wielu spraw. Jak do tej pory, rodzice odwiedzili ją tylko raz. Było nawet miło.
Myślała, że gdy ich zobaczy skoczy im na szyję z tęsknoty, ale tak się nie
stało. Przyjechali, zamienili kilka zdań i wrócili do domu. Nie tak wyobrażała
sobie to spotkanie. Rodzice stawali się dla niej coraz bardziej obcy, a ona nie
mogła uchwycić momentu, w którym wszystko zaczęło się sypać. Czy stało się to
przed jej ucieczką? Czy może po? Może wydarzyło się coś innego? Nie umiała
pozbierać myśli. Natłok refleksji znacznie ją przytłoczył. Pewne odciążenie
dawał jej Blake, do którego w pewnym stopniu się zbliżyła. Nie mogła jeszcze nazwać go przyjacielem, ponieważ nigdy szybko nie łapała kontaktu z ludźmi. Chodź z nim było
ciut inaczej, wciąż miała opory. Mimo wszystko pomagał jej w miarę możliwości.
Przez ostatnie dwa tygodnie znosił jej chimery z mniejszym, bądź większym
zapasem cierpliwości, co i tak zasługiwało na wyróżnienie. Była mu za to
wdzięczna.
Oboje poznali się lepiej, co też poprawiło ich relacje.
Evelyn nie zdawała sobie sprawy, że chłopak może być tak doskonałym słuchaczem.
Chodź wciąż mówiła mu niewiele – bo było to zaledwie kroplą w morzu jej
zmartwień – liczyła na to, że w końcu otworzy się bardziej. Próbowała nad sobą
pracować, co nie do końca jej wychodziło, ale przynajmniej się tego podjęła.
Nie uszło to uwadze Blake’a, który zachęcał ją do dalszej pracy nad sobą. Był
naprawdę miły i pomocny. Jednak nie zmieniła zdania co
do tonu, z jakim potrafił się wyrażać. Wciąż czuła w nim tę niesamowitą
tajemniczość.
On też niewiele mówił jej o sobie, można by powiedzieć, że prawie
nic, przez co wydawał się jeszcze bardziej enigmatyczny. Raz czy dwa napomknął o
ciotce i to wszystko. Czasem zdawało jej się, że jest taki sam jak ona.
Pogubiony, skrywający sekret, próbujący zatuszować swoje prawdziwe uczucia.
Byli podobni pod tak wieloma względami, a przynajmniej tak się jej wydawało.
Lecz wiele innych rzeczy nie dawało jej spokoju. Gdy za
każdym razem widziała Blake’a, przypominał jej tamtego białowłosego chłopaka z
Mayberry Street. I chodź przedtem zrzuciła to na swoją wybujałą fantazję bądź
zbyt realistyczne sny, to nie mogła dalej się zwodzić. Przecież dostała od niego adres,
a tego nie mogła sobie wymyślić. Bądź co bądź, nie wierzyła w tak wielkie
zdolności swojego umysłu i umiejętność płatania tak osobliwych figli. Ten chłopak istniał i był piorunująco podobny do
Blake’a. Różnił się jedynie kolorem włosów. Kim jest? Tak bardzo chciała
poznać odpowiedź na to pytanie.
Nie wiedziała, jak traktować te wszystkie zdarzenia.
Czasem czekała, aż ktoś wyjdzie z ukrycia krzyknie „Witaj! Jesteś w ukrytej
kamerze!”. Niestety, tak się nie stało, a jej problemy wciąż pozostawały
niewyjaśnione.
Sobotnie
południe Eve spędziła w pokoju wraz z Alice. Przez ostatnie dni zaczęły
rozmawiać ze sobą więcej, co Eve uważała za wielki sukces. Al była bardzo
sympatyczną dziewczyną, więc może to dlatego tak szybko zaczęły nadawać na
podobnych falach. Gust muzyczny miały bardzo podobny, na co Eve w życiu by nie
wpadła. Alice sprawiała wrażenie spokojnej, skromnej dziewczyny, lubującej się
w klasycznych utworach. Kto by pomyślał, że jest oddaną fanką Three Days Grace?
Z pewnością nie Evelyn.
— Idziesz dziś gdzieś ? — spytała Alice, leżąc na swoim łóżku
i popijając gorzką herbatę.
— Chyba tak, przejdę się po parku — odpowiedziała po chwili
flegmatycznym głosem, wciąż świdrując wzrokiem bialutki sufit.
— Z Blake’m? — dopytywała z ciekawością. Dawna Eve już dawno
by się zirytowała, ponieważ nie lubiła wtrącania się w jej sprawy, jednak teraz
nie widziała powodu, żeby cokolwiek ukrywać. Tym bardziej, że Alice była jej
współlokatorką i Eve polubiła ją.
— Yhym — kiwnęła głową, zwracając się w stronę dziewczyny — A ty masz jakieś plany?
— Raczej nie — pokręciła markotnie głową, podchodząc do okna — Poczytam sobie, może pójdę na dzisiejsze dodatkowe zajęcia z malarstwa — Odstawiła kubek na parapet i usiadła przy biurku.
— Nie chciałabyś pójść ze mną i z Blake’m? —zaproponowała po
chwili Evelyn, siadając i rozczesując włosy szczotką.
— Nie chciałabym się wam narzucać — odpowiedziała prawie
natychmiast. Jakby doszukała się w propozycji Eve łaski.
— Ale…
— Zostanę w pokoju — rzekła stanowczo i zarazem łagodnie — Idźcie sami — uśmiechnęła się delikatnie, szkicując coś w zeszycie.
Brunetka cicho westchnęła, ubrała buty i pożegnała się z
współlokatorką. Otworzyła drzwi. Jej oczom ukazał się Blake, z uniesioną w
górze dłonią, zaciśniętą w pieść. Z pewnością chciał zapukać. Momentalnie
opuścił rękę i wsadził ją do kieszeni bluzy.
— Cześć — rzucił krótko.
— Cześć — odpowiedziała, zamykając za sobą drzwi.
Skierowali się do ogrodu przynależnego do internatu. Evelyn
nazywała go parkiem, ponieważ był znacznie większy od przeciętnego ogrodu. Otaczały
go wysokie drzewa, w szczególności klony, z mieniącymi się zielenią liśćmi. Na
gałęziach siedziały kowaliki, które eksponowały swoje płowożółte brzuszki. Cały
obszar pokryty był licznymi krzewami i skalniakami. Fiołki, magnolie, chabry i
piwonie pięknie komponowały się ze sobą, tworząc cudowną symfonię barw i
zapachów, których woń unosiła się w powietrzu.
— Pięknie tutaj — powiedziała. Za każdym razem, gdy tu
przychodzili mówiła to samo.
— Powtarzasz się — zaśmiał się krótko — Pamiętasz o
dzisiejszej sesji? — spytał, gdy usiedli na ławce.
Eve westchnęła cicho.
— Nie chcę iść. To mi nic nie daje — odparła, przeczesując
włosy palcami. Widziała niezadowolony wyraz twarzy Blake’a, lecz nic sobie z
tego nie zrobiła – Zrozum, nie potrzebuje ich. Nie chcę się na nikogo otwierać.
— Nawet na mnie? — spytał, unosząc brwi.
Przez chwilę nie odpowiadała.
— W pewnym sensie już się na ciebie otworzyłam — powiedziała, przeciągając głoski.
Blake uśmiechnął się nieznacznie.
— Dlaczego tu jesteś? Czemu nie mieszkasz z rodzicami? — zadała niespodziewanie Eve. Chciała się czegoś dowiedzieć o
swoim towarzyszu. Skoro on sam mówi
niewiele, to informacje musiała z niego wyciągnąć.
Blake westchnął głośno i oparł policzek na dłoni. W jego
oczach było coś niepokojącego, coś czego nie potrafiła zdefiniować.
Uśmiechnął się sztucznie,
— Zginęli, gdy byłem dzieckiem— wydusił w końcu z siebie.
— Zginęli, gdy byłem dzieckiem— wydusił w końcu z siebie.
Evelyn nie powiedziała nic. Domyśliła się, że słowa są tu
zbędne. Przysunęła się i dziecinnie przytuliła tors chłopaka, kładąc mu głowę
na ramieniu. Wyczuła, ze lekko się spiął. Nie trwało to długo, ponieważ po
chwili otoczył ją ramieniem. Pachniał cytrusami i pieprzem. Lubiła tę przyjemną
monotonie. Włosami łaskotała jego gładki policzek. Spojrzała na niego, a on bezgłośnie powiedział
„Dziękuję”. W jego oczach nie było bólu, jak u niej, na myśl o siostrze czy
Davidzie. Udało mu się pogodzić ze śmiercią najbliższych, czego mu piekielnie
zazdrościła.
— Puścisz mnie? — spytał łagodnym głosem.
— A chcesz? — Odsunęła się lekko, by na niego spojrzeć.
— Niekoniecznie… — odpowiedział, posyłając jej drobny
uśmiech, który swoją drogą wydawał się Eve bardzo uroczy i pociągający.
***
— Jak było? — spytała Alice, gdy tylko Evelyn przekroczyła
próg pokoju.
— Dość miło — odpowiedziała, zmieniając buty na wygodne
kapcie.
— To dobrze — Uśmiechnęła się szeroko.
— Nie poszłaś na zajęcia, prawda? — zmieniła temat, spoglądając
na zegar — Nie zdążyłabyś tak szybko wrócić. Skończyły się zaledwie trzy minuty
temu.
— Cóż za wspaniała dedukcja — zauważyła — Uznałam, że poszkicuję w pokoju. Lubię cisze, a na
zajęciach u pani Harris bardzo o nią trudno, przecież sama wiesz — wytłumaczyła swobodnie, szukając w
szufladzie biurka swoich ołówków.
Eve spojrzała na książkę, leżącą na łóżku blondynki.
— Co czytasz?
— List w butelce — powiedziała, biorąc lekturę do ręki i odkładając
na biurko — Dopiero zaczęłam.
Brunetka kiwnęła głową i opadła na materac swojego łóżka. Nie
było tak wygodne, jak jej stare, ale powoli się do niego przyzwyczajała.
***
Niedziela upłynęła Eve niesamowicie spokojnie. Spędziła ją czytając "Mroczne przypływy Tamizy", szkicując i poświęcając czas na rozmowę z Alice. Nie widziała dziś Blake’a, ponieważ w tym jednym dniu w ciągu
tygodnia odcinał się od wszystkich. Nie powiedział jej, dlaczego to robi, po
prostu tak było i już. Może był to dla niego dzień szczególnych refleksji. Może
właśnie tego dnia zbierał wszystkie swoje myśli, zastanawiał się nad swoim
życiem. To było najbardziej prawdopodobne, skoro robił to co tydzień.
Chcąc, nie chcąc Eve musiała uczestniczyć w wieczornej sesji
terapeutycznej. Po raz kolejny nic nie opowiedziała i dziwiła się innym,
dlaczego na forum mówią o swoich problemach. Nie rozumiała idei zwierzania się
obcym ludziom ze swoich życiowych porażek. Może i mieli jakąś wiedzę w
dziedzinie psychologii, ale nie mogli pomóc każdemu. Tak właśnie uważała.
O dwudziestej pierwszej była już w pokoju. Do ciszy nocnej
pozostało pół godziny, dlatego postanowiła szybko wziąć prysznic w jednej z
łazienek wspólnych. W całym budynku było ich sześć. Po dwie na każde piętro. Eve,
na szczęście, trafiła na wolną kabinę. Ciepłe strumienie wody niesamowicie ją
rozluźniły. Żwawo wtarła w siebie żel pod prysznic, a włosy umyła szamponem z
wyciągiem z żurawin. Przebrała się w podkoszulek podkreślający jej atuty oraz
dresowe spodenki, zakrywające połowę uda. Ubrana, wyszła z łazienki i podążała
długim korytarzem, aż nie natrafiła na drzwi swojego pokoju.
— Nie idziesz spać? — spytała, widząc Alice siedzącą przy
biurku.
— Muszę to skończyć — głową pokazała na szkic leżący przed
nią. Ukazywał widok zza okna. Jednak na rysunku wyglądał lepiej niż w
rzeczywistości. Kreska była cienka, precyzyjna, jedynie gdzieniegdzie roztarta,
dla uzyskania cienia.
— Świetnie ci idzie — Poklepała ją po plecach i położyła się
do łóżka.
Dźwięki szeleszczącej kartki i zgrzytania ołówka były kołysanką, przy
której zasnęła.
***
Biegła przez las, zostawiając za sobą kłęby kurzu. Serce
biło jej jak oszalałe. Przed czymś uciekała. Biegła ile sił w nogach, byle się
nie zatrzymywać. Strach zmatowił jej szmaragdowe oczy i ułożył usta w wąską
linię. Nie miała siły krzyczeć. I tak nikt by jej nie usłyszał. Za sobą
słyszała trzask łamanych gałęzi i szelest liści. Biegł za nią. Był blisko.
Zdecydowanie za blisko. Upadła na ziemię, zmieciona jakby podmuchem wiatru.
Odwróciła się ostatkami sił na plecy i ujrzała bladą, wręcz alabastrową cerę,
którą okalały perłowe włosy i czarne jak węgle oczy.
Obudziła się z niemym krzykiem. Oddychała ciężko, jej serce łomotało,
jakby zaraz miało połamać jej żebra i wyskoczyć z piersi. Krople potu spływały
po jej skroniach i karku.
— To tylko zły sen — powtarzała sobie w myślach, chodź wciąż
nie mogła się uspokoić. To wszystko było takie realistyczne. Czuła ten zimny
podmuch wiatru, który we śnie zwalił ją z nóg.
Alabastrowa cera, perłowe włosy, zamiast oczu dwa obsydiany…To
ten chłopak, pomyślała. Ten sam, który nie dawał jej spokoju, ten, którego
pomyliła z Blake’m.
Wstała z łóżka. Chciała udać się do łazienki i przemyć wodą
twarz. Drgającą ręką otworzyła drzwi i pobiegła korytarzem do jednej z
łazienek. W połowie drogi ktoś ją zatrzymał.
— Zostaw mnie! — krzyknęła, widząc parę ciemnych oczu,
błyszczących w świetle księżyca.
— Uspokój się! To tylko ja! — To był głos Blake’a. Zdziwienia
i niepokój malowały się na jego twarzy.
Eve zrobiła krok w tył, dysząc ciężko i przyjrzała się
dokładnie chłopakowi. On zaś zlustrował spojrzeniem jej nieco skąpy strój, za co zganił się w duchu.
— Co się stało? — spytał lekko wystraszony.
Nie odpowiedziała nic, a on ją przytulił. Czuł jej spięte i drżące ciało.
— Ty… — wyszeptała — Jesteś do niego taki podobny…
Blake przełknął nerwowo ślinę, nie dając po sobie poznać, że
coś jest nie tak.
— Do kogo jestem podobny? — również wyszeptał. Chciał mieć pewność.
— Do niego…chłopaka z białymi włosami. Jesteście jak lustrzane odbicie...
To nie może być prawda, pomyślał i mocniej przytulił
dziewczynę.