niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 9


                Tej nocy Evelyn znów przyśnił się David. On i cały wypadek. Wspomnienia jakby ożyły w jej śnie. Na nowo uczestniczyła w tragedii, do której nie powinno dojść. Znów odczuwała ten sam ból, smutek i rozgoryczenie, które towarzyszyło jej w tamtym czasie. 
                Obudziła się zlana potem. Przetarła wilgotne czoło i podniosła się z łóżka. Wplotła palce w swoje długie włosy i pochyliła się nieznacznie. Miała przyśpieszony oddech. Spojrzała w okno, przez które miała widok na las i niebo, które ozdabiał księżyc, świecący lodową bielą. Jego widok zawsze ją uspokajał, choć nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego – po prostu tak było. Patrząc w gwiazdy mówiła sobie, że gdzieś tam, wśród nich jest Elizabeth i David, którzy patrzą na nią z góry. Po jej policzku spłynęła łza. Już nie potrafiła udawać, nawet przed samą sobą, że poskładała swoje poćwiartowane przez smutek i żal serce. Mimo że upłynęło tyle czasu, nie potrafiła zapomnieć. W jej oczach sentymentalność była najgorszą cechą, jaką posiadała. Gdyby nie to, może nie cierpiałabym aż tak bardzo…
             Spod poduszki wyjęła pamiętnik.  Wahała się przez chwilę, czy go otworzyć. W końcu chwyciła za skórzaną okładkę i otworzyła skarbiec jej najskrytszych myśli. Sięgnęła do szuflady po swoje ukochane wieczne pióro marki Parker i zaczęła pisać.
           Ostatnie dni były z pewnością najdziwniejszymi w moim życiu. Nie mam pojęcia, skąd naszyjnik wziął się na mojej komodzie, nie wiem, dlaczego Blake tak na niego zareagował…Może to on go podrzucił? Nie, nie to niedorzeczne. Skąd mógłby go mieć?  Spokoju nie dają mi również moje sny o Davidzie i Elizabeth. Wciąż odtwarzam w mojej głowie wspomnienia o ich wypadkach. Budzę się w środku nocy oblana potem, czując się obserwowana. Zaczyna mnie to przerażać...
            Wciągnęła ze świstem powietrze i zamknęła pamiętnik. Otworzyła okno i usiadła na parapecie. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, od niskiej temperatury na zewnątrz. Wpatrywała się nocną panoramę z zachwytem. Gęsta mgła spowijała las, przez co można było dostrzec jedynie czubki ich koron. Niebo okryła granatowa kurtyna z nielicznymi gwiazdami. Księżyc unosił się wysoko na niebie, dumnie się prezentując. 
                 Przymknęła powieki, czując jak wiatr owiewa jej twarz. Odciągnęła kolana i splotła na nich ręce. Trwała tak kilka, może kilkanaście minut. Wtem poczuła na swojej skórze zimne krople deszczu. Zadrżała i otworzyła oczy. Zerwał się silny wiatr, który zmierzwił jej włosy, zasłaniając jej twarz. Westchnęła głośno, próbując ułożyć splątane włosy. Zamknęła pośpiesznie okno i ułożyła się w łóżku. Nie była w stanie zasnąć. Wciąż coś ją dręczyło. I nie było to z wiązane z Blake'm ani łańcuszkiem, ani niczym innym. Miała przeczucie, że w najbliższym czasie jej życie diametralnie się zmieni.
***
              Wnętrze pokoju wypełniał mrok. Czuć było w nim zapach pieprzu i cytrusów. Większą część pokoju zajmowały bukowe meble, zdobione złotymi ornamentami, w kształcie rozmaitych zawijasów. Światło księżyca odbijało się na wypolerowanej, kamiennej posadzce. Odrobinę cienia na spłaszczoną kopię luny, rzucał stary, wiktoriański fotel. 
          Stefan jeszcze pogrążony był w głębokim śnie. Pukiel perłowych włosów okrywał jego policzek, nadając jego twarzy łagodnego wyglądu. Nagie ciało przykrywała cienka, jedwabna kołdra w barwie bezgwiezdnej nocy.
                Rozległo się pukanie do drzwi.
 Stefanie, otwórz!  krzyczała Melissa.
On jednak nie usłyszał. Nagle kobiecy głos rozhuczał się w jego głowie „Stefanie, wstawaj do cholery!” Chłopak momentalnie ocknął się. Otworzywszy drzwi ujrzał rudowłosą
 Nie musiałaś porozumiewać się ze mną telepatycznie   Położył rękę na czole  Wystarczyło wyważyć drzwi i wylać na mnie wiadro wody... Doskonale wiesz, jak nie znoszę telepatii…
 Wiem, dlatego jej użyłam.
Stefan obdarzył Melisse piorunującym spojrzeniem, na co ta wzdrygnęła się.
— Mogę zapytać, z czym do mnie przychodzisz? Mam nadzieję, że to coś ważnego  powiedział zdecydowanym tonem.
 Morgan wzywa cię do siebie.
 Zapewne chcę spytać o dziecko Antaris…
             Dziewczyna skinęła głową, dając mu do zrozumienia, że właśnie o to chodzi. Stefan wywrócił oczami i udał się w kierunku Wielkiej Sali. Przekraczając jej próg ujrzał pięć różnej wielkości lamp, świecących w barwach złota, unoszących się sześć metrów nad ziemią. Gdyby połączyć je sznurem, utworzyłyby kształt odwróconego V przez które przebiega jeszcze jedna, pozioma kreska. Całe wnętrze przypominało zamek, ponieważ ściany i podłoga wykute były z ciemno-szarego kamienia. Na drewnianej belce, na końcu pomieszczenia widniał napis „Dark Fortress”.
 Nareszcie przybyłeś – zachrypiały głos rozniósł się echem po pomieszczeniu – Chodzi o…
…dziecko Antaris. Tak, wiem. O co innego mogłoby chodzić?
— Nie takim tonem chłopcze  odrzekł surowo  Widziałeś ją?
 Tak. Znalazłem ją całkiem przypadkowo, jednak wiesz, jak było potem, Morganie. Atak wilkołaków i ta piekielna choroba. Jak dobrze, że regenerujemy się tak szybko…Ale wracając do dziewczyny. Wiesz, jaki był plan. Mieliśmy oboje ją tu sprowadzić, jednak mój ukochany braciszek uważa, że wszystko robi lepiej. Na dodatek nie mogę opuścić Demetrum bez sygnetu. Zrobienie nowego potrwa przynajmniej miesiąc…nie wiem, jak wytrzymam bezczynne gnicie tutaj - Brwi miał zmarszczone, a usta wykrzywione w grymasie. Jego niezadowolenie było odczuwalne na kilometr.
 Dlaczego w ogóle dopuściłeś do jego ucieczki!? Gdybyś zareagował, być może dziewczyna już byłaby z nami  powiedział oskarżycielskim tonem  Zresztą, czekałem siedemnaście lat, miesiąc mnie nie zbawi…ale wiedz, że jeśli coś się nie powiedzie wam obu czeka sroga kara. W najlepszym razie traficie na wieki do lochów.
Stefana przeraziła wizja jego kary za nieudaną misję. Wzdrygnął się momentalnie i zacisnął pięści.
 Spokojnie. Plan się powiedzie.
          Odwrócił się i opuścił Wielką Salę. Zmieszany przemierzał zawiłe korytarze Twierdzy w poszukiwaniu biblioteki. Niebywałe, mieszkam tu od lat, a ja wciąż nie pamiętam, gdzie co jest, prychnął w myślach. Po kilku minut poszukiwań odnalazł upragnione miejsce. Przemierzał regały szukając starej księgi, z którą zapoznawał się już od kilkunastu dni.
 Dlaczego nie mam tego cholernego sygnetu!? Z jego pomocą znalazłbym tę księgę w mgnieniu oka  powiedział sfrustrowany.
          Przemierzył jeszcze dwie alejki, zanim natrafił na swoją zgubę. Kamień spadł mu z serca. Spodziewał się, że znalezienie jej zajmie mu więcej czasu.
Księgę zdecydowanie napiętnował czas, o czym świadczą lekko starte litery na okładce oraz popękane rogi. Stronnice pożółkły, nadając jej  nieestetycznego wyglądu. Mimo wszystko nie została tak bardzo zniszczona – w końcu jest w tej bibliotece od wieków.
 „Zakazana miłość – Pierwszy anielski grzech”  powiedział na głos  Który to już rozdział przerabiam? Będzie z siódmy…
           Zasiadł wygodnie na miękkim, skórzanym fotelu niedaleko obrazu przedstawiającego Anioły dumnie kroczących po ziemskich drogach, w otoczeniu ludzi i cudownej flory, niespotykanej w Demetrum. Stefan często zastanawiał się, dlaczego w Twierdzy trzymane są obrazy, czy też portrety Archaniołów i Serafinów. Uważał za niedorzeczność, trzymania w swoim domu portretów wrogów.
          Rozłożył książkę na nogach, leniwie przewracając stronnice, aż trafił na rozdział, na którym ostatnio skończył. Nosił on nazwę „Dziecko Antaris”
***
       Lekcje dobiegły końca. Evelyn stała na schodach, gdy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła Blake’a.
— Co tym razem?  Wywróciła oczami. Nie ukrywała, że jego obecność jej przeszkadza, przynajmniej w tym momencie.
 Chciałbym z tobą porozmawiać  Ton jego głosu był spokojny i przesączony powagą. Przez chwilę Eve zastanawiała się, czy się nie przesłyszała, jednak spoglądając w jego oczy, zrozumiała, że z jej słuchem wszystko w porządku.
 O czym chcesz rozmawiać?  Spytała zaskoczona,  krzyżując ręce na piersiach.
 Chciałbym zakopać topór wojenny. Nie wiem, czym cię tak drażnię, ale skoro tak na mnie reagujesz musisz mieć powód…
No nie wierze, żarty sobie ze mnie robi?, pomyślała.
 Nie wiesz? – prychnęła poirytowana  Gdyby nie ta twoja śmieszna gra, może być cię polubiła…
 Czekaj…Jaka gra? O czym ty mówisz?
 Ciągłe pojawianie się i znikanie, w lesie, w bibliotece, w szkole…  gestykulowała rękoma … i jeszcze ten okropny dom, do którego kazałeś mi pójść. O tym właśnie mówię.
         Blake wybałuszył oczy ze zdziwienia. Kompletnie nie wiedział, o co chodzi Evelyn. Brunetka widząc to, również nabrała wątpliwości, co do autentyczności tych zdarzeń.
 To jakiś żart, prawda? Wkręcasz mnie?  zaśmiał się bez krzty wesołości.
— Ale… - zawahała się przez chwilę, nie mogąc złapać oddechu - Zresztą nieważne. Chyba tracę rozum… - Złapała się za głowę i spuściła wzrok z chłopaka, wgapiając się teraz w czubki swoich czarnych trampek.
 Czyli mam rozumieć, że byłaś dla mnie taka złośliwa, ze względu na te zdarzenia, w których „niby” uczestniczyłem?
 Ja jesteś złośliwa z natury  powiedziała,  wciąż nie niego nie patrząc.
 O, tak. To wiele wyjaśnia  zrobił zamyśloną minę.
 Zaiste.
 Zaiste? Kto w tych czasach mówi zaiste? Bez spornie, faktycznie owszem, ale zaiste?  zmarszczył brwi, robiąc krzywy uśmieszek.
Evelyn mimowolnie się zaśmiała.
 O, proszę. Potrafisz się śmiać — rzucił jej rozkoszny uśmiech.
 Nie przyzwyczajaj się  mruknęła.
 To co? Zgoda?
 Brunetka przytaknęła, po czym zeszła ze schodów.Po drodze mijała Alice, która posłała jej ciepłe spojrzenie. Eve zastanawiała się, skąd w tej dziewczynie tyle empatii.
          Wchodząc do domu nie zastała nikogo prócz Zefira, leżącego na fotelu, zwiniętego w kłębek. Zdziwiło ją to, ponieważ o szesnastej mama zwykle była w domu. Zresztą tak samo jak i tata, o ile nie miał jeszcze czegoś do załatwienia. Stwierdziła, że pójdzie do pobliskiego baru. Już dawno nigdzie nie była. Nie szykowała się zbytnio, chciała po prostu wyglądać jak człowiek. Spięła swoje czarne włosy w niedbałego koka i nałożyła niewielką warstwę tuszu na rzęsy. Miała je długie i gęste, dlatego potrzebowały niewiele, by wyglądać efektownie. Przetartych jeansów i luźnej tuniki, w której była w szkole nie zmieniała. Wzięła jedynie czarną ramoneske, na wypadek, gdyby zrobiło się zimno.
 Poproszę czarną z mlekiem  powiedziała obojętnie do sprzedawcy, sprawdzając jednocześnie godzinę. Osiemnasta, powiedziała w myślach.
 Dwa dolary  odpowiedział uprzejmie. Ten głos wydawał się Eve znajomy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę kim jest chłopak. Momentalnie miała ochotę zapaść się pod ziemię, że prędzej go nie poznała.
 O mój Boże, Avan!  pisnęła głośniej, niż by tego chciała.
 Ciebie też miło widzieć  odpowiedział rozpromieniony. Zmienił się, pomyślała lustrując go wzrokiem. Czarne jak heban włosy sięgały mu do ramion, tworząc mroczną aureolę, która zdecydowanie mu pasowała. Nie miał już kolczyka w wardze, po którym została jedynie ledwo widoczna blizna. Rysy jego twarzy się zaostrzyły. Jednak oczy wciąż pozostały takie same. Duże, przesycone zielenią.
 Wydoroślałeś przez ten rok. Prawie cię nie poznałam  przyznała szczerze, patrząc na przyjaciela.
 Ty też się zmieniłaś  odpowiedział, przyglądając się jej.
Avan podał Eve jej zamówioną kawę, po czym porozmawiali jeszcze przez chwilę. Między innymi o Davidzie. Avan pytał, jak się trzyma po jego śmierci. Odpowiedziała mu, że jest całkiem w porządku, że zdążyła zapomnieć. Kłamała, a on doskonale o tym wiedział, jednak nie chciał wdawać się z nią w kłótnie. W szczególności, gdy wiedział, że potrafi być wybuchowa.
— Muszę wracać do pracy, inaczej szef będzie na mnie zły  powiedział niechętnie. Zdecydowanie wolał rozmawiać z Eve. Ta tylko odpowiedziała ciche „w porządku” i odprowadziła przyjaciela wzrokiem do jego stanowiska pracy.
         Dochodziła godzina dziewiętnasta. Na zewnątrz zaczęło się ściemniać. Evelyn wyszła z lokalu, kierując się na najbliższy przystanek autobusowy. W połowie drogi, za plecami usłyszała czyjeś krzyki. Zmroziło jej to krew w żyłach. Przełknęła głośno ślinę. Odwróciwszy się ujrzała dwójkę mężczyzn - wysokich, umięśnionych. Zaschło jej w gardle. Bez zastanowienia przyśpieszyła kroku. Nie miała po co uciekać, ponieważ jeśli tym gościom by się chciało, to złapali by ją nawet, gdyby biegła na złamanie karku. Liczyła jedynie na łud szczęścia. Mimo wszystko szaleńczo się bała. Jednak uzewnętrznienie tego nic by nie dało, w pobliżu nie było żywego ducha. Nikt mnie nie usłyszy, pomyślała rozpaczliwie. Za sobą słyszała ich coraz głośniejsze kroki. Jej strach coraz bardziej narastał. Byli blisko. W końcu poczuła na ramieniu żelazny uścisk. Nie była w stanie uciec. W krtani momentalnie poczuła gulę, przez którą nie mogła wydusić słowa. Jednak determinacja była silniejsza od strachu i w końcu uwolniła głos. Zaczęła krzyczeć.
 Zostawcie mnie!  okładała jednego z nich pięściami, wierzgając przy tym nogami na wszystkie strony. Strach wymuszał na niej taką reakcję. Nic innego jej nie pozostało. Jednak mężczyzna tylko bardziej zacisnął ramiona na jej brzuchu, podczas gdy drugi próbował ją obmacywać. Czuła się z tym potwornie. Bała się najgorszego.
 Zostawcie dziewczynę! ,Nadszedł głos wybawienia. Zobaczyła Blake'a zmierzającego w jej stronę. Błagam, pomóż mi! - krzyczała bezgłoscie. W tym momencie mężczyzna, który ją trzymał, odwrócił się, tym samym przysłaniając jej widok na Blake'a. Ostatkami sił odpychała intruza, chcąc ujrzeć młodzieńca, który chciał ją uratować - niestety bezskutecznie.
W między czasie jeden z napastników rzucił się na chłopaka z nożem, jednak ten wykonał szybki unik, przez co przecięto mu jedynie policzek. W odpowiedzi na atak kopnął  oprawcę w brzuch. Gdy ten klęknął, Blake wymamrotał coś pod nosem. Były to niezrozumiałe słowa. W jego dłoni zmaterializował się przedmiot podobny do kawałka metalowego pręta, lecz świecił chłodnym błękitem. Uderzył nim klęczącego mężczyznę, a ten upadł, nie wydając żadnego odgłosu. To samo uczynił z drugim napastnikiem, trzymającym Eve, jednak teraz uważał bardziej, by i jej nie zrobić krzywdy.
Evelyn wciąż próbowała się wyswobodzić z objęć mężczyzny, gdy zobaczyła błysk światła-bladego, błękitnego światła. Pomyślała, że wariuje, a zaraz po tym padła wraz z oprawcą na ziemię. Nie była w stanie mówić, tak bardzo zszokowana była. Otworzyła oczy, a nad sobą zobaczyła Blake'a. Ten podniósł ją ostrożnie, a ta momentalnie odskoczyła od leżących na ziemi intruzów i przytuliła się do chłopaka. Przedmiot, który chował w jednej z dłoni momentalnie rozpłynął się w powietrzu.
   
 Nic ci nie jest?  odgarnął kosmyk z jej twarzy. Miał ciężki oddech i niewielkie rozcięcie na policzku. Evelyn pierwszy raz w życiu cieszyła się z jego obecności. Biło od niego ciepło, które stopniowo rozmrażało jej lodowatą krew.
 Chyba nie…  ledwo wydukała, odsuwając się od chłopaka. Spojrzała na ziemię. Leżeli na niej mężczyźni, którzy ją zaatakowali. Jeden z nich miał w ręce nóż. Oboje nie ruszali się  Czy oni… 
 Żyją – zapewnił  Są tylko nieprzytomni  Tonem, jakim to powiedział, dał Eve do zrozumienia, że wolałby, gdyby ci faceci rzeczywiście nie żyli.
 Aha  mruknęła spoglądając na towarzysza. 
 Chodź. Zaprowadzę Cię do domu  wyciągnął do niej rękę. Przez chwilę się wahała, czy z nim pójść. Jednak uratował mi życie, pomyślała, podając mu dłoń. 
          Przez większość drogi nie odzywali się do siebie. Może była to wina emocji, które jeszcze nie zdążyły opaść. Evelyn wciąż drżały wargi – może z zimna, może ze strachu, jaki ją ogarnął , kiedy tamci dwaj na nią napadli. Spojrzała na Blake’a. Twarz miał skupioną, wpatrzoną przed siebie. Ciepłe, złote światła ulicznych lamp odbijały się w jego oczach. Na  jego prawym policzku krew sącząca się z rany, powoli zasychała. Była mu wdzięczna, za uratowanie jej  życia. Gdyby go tam nie było, kto wie co by się stało...Pierwszy raz przeżyła coś takiego i miała nadzieje, że był on ostatnim.
 Którędy teraz?  spytał Blake. Stali na rozstaju dróg, przed sobą mieli trzy ścieżki. Eve wskazała dróżkę naprzeciwko nich  przebiegającą przez las.  Mocniej ścisnęła dłoń chłopaka, po czym oboje zatopili się w mroku nocy. Eve próbowała przeanalizować to, co się wydarzyło. Pamiętała wszystko jak przez mgłę. Zastanawiała się, czy ten niebieski błysk światła był wymysłem jej wyobraźni. No bo jak inaczej to wytłumaczyć? Sama nie wiedziała. Miała mętlik w głowie, ale wiedziała jedno -miała ogromny dług wdzięczności wobec Blake'a.
Po kilku minutach ujrzeli światło bijące z wnętrza domu Evelyn.
 Dziękuje – powiedziała cicho, gdy stanęli na schodach werandy  Gdyby nie ty…
 Najważniejsze, że nic ci nie jest  uśmiechnął się blado.
Eve dotknęła jego przeciętego policzka.+
 Boli?  szepnęła.
 W ogóle  odpowiedział równie cicho.
 Drzwi domu otworzyły się, wydając rdzawy pisk. Eve wystraszona odskoczyła od Blake’a i spojrzała na ojca, który stał na werandzie.
 Gdzie byłaś? – W jego oczach można było dostrzec iskry gniewu – I kim jest ten młodzieniec? Zlustrował spojrzeniem Blake’a.
 Odpowiem ci z domu – odparowała, po czym zwróciła się do ciemnookiego  Powinieneś już iść  powiedziała tak cicho, że tylko on był w stanie ją usłyszeć.
Chłopak uśmiechnął się półgębkiem, powiedział na odchodne „Dobranoc” i zniknął za szarymi pniami drzew.

7 komentarzy:

  1. Wspaniałe... Czekam na więcej. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle świetny ^^ Tylko mam nadzieję, że Eve nie dostanie żadnego szlabanu od ojca :/ No, ale tak jak zwykle czekam na kolejny rozdział i życzę ci dużo weny twórczej :* A i przepraszam, że tak długo nic nie komentowałam :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny jak wszystkie twoje rozdziały ⌒.⌒ Czy Stefan i inni mają związek z wampirami ^.^Byłoby świetnie

    OdpowiedzUsuń
  4. Też uważam za niedorzeczność trzymać w domu obraz wroga. Jaka to przyjemność patrzeć na ściany, na których wisi znienawidzona morda?;D
    Wiele się działo w tym rozdziale, ale opisałaś to wszystko moim zdaniem zbyt pobieżnie. Mam na myśli ten atak na bohaterkę. Jakby nie patrzeć to na pewno było dość emocjonujące i ważne doświadczenie, a nie odczułam w tekście jego wagi. Ktoś ją zaczepia, nagle pojawia się Blake, ratuje, dopiero potem dowiadujemy się, że ma coś rozcięte... Jakiś opis tego jak ją obronił, jej emocji, wdzięczności, strachu aż się tu prosi ;) Za szybko się to działo moim zdaniem;)
    I zauważyłam:
    "Zapewne chcę spytać o dziecko Antaris…" - ktoś chce zapyta, nie "ja", więc bez "ę" w słowie. Powinno być "zapewne chce zapytać".
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojjoj, zgadzam się w zupełności z Rudą. Gdzie ta akcja na którą tak czekałam???
    Nie obraź się, ale mam wrażenie jakbyś ten rozdział pisała "na kolanie". Wcześniej było dobrze, dobrze, a tu nagle czegoś mi zabrakło. No wiesz tego... Jak te francuziki to nazywają? Je ne sais quoi? xD
    Ogólnie, cały czas czuję napięcie. Jakbym czekała na coś co ma się nigdy nie wydarzyć... Albo wydarzy się o niewłaściwej godzinie i niewałsćiwym czasie... Kurde, nie wiem jak to ująć? Ogarniasz o co mi chodzi?? Jak nie to się nie martw, bo ja sama momentami nie potrafię siebie zrozumieć ^^ A zważając, że mamy już 23 to nawet chomik o tej poże przewyższa mnie inteligencją.
    Czekam na następny! Pozdrawiam, Alessa :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie mówiłam? "Porze" przez "ż" >.< Szczyty!!

      Usuń
    2. Ojej :/ No faktycznie, troszeczkę mnie zasmuciła ta opinia, ale trzeba przyznać, że to, o czym piszesz jest prawdą. Niestety, nie miałam czasu na doszlifowanie go i wypuściłam taki "surowy" rozdział. Obiecuję go poprawić, a w następnym przyłożyć się bardziej. Czuję, że szkoła coraz bardziej daje mi w kość, dlatego też moje niedopatrzenia mogą wynikać właśnie z tego. No cóż...dziękuję za opinie i pozdrawiam :*

      Usuń