Tej nocy Evelyn znów przyśnił się David. On i cały wypadek.
Wspomnienia jakby ożyły w jej śnie. Na nowo uczestniczyła w tragedii, do której
nie powinno dojść. Znów odczuwała ten sam ból, smutek i rozgoryczenie, które
towarzyszyło jej w tamtym czasie.
Obudziła się zlana potem. Przetarła wilgotne
czoło i podniosła się z łóżka. Wplotła palce w swoje długie włosy i pochyliła
się nieznacznie. Miała przyśpieszony oddech. Spojrzała w okno, przez które
miała widok na las i niebo, które ozdabiał księżyc, świecący lodową bielą. Jego
widok zawsze ją uspokajał, choć nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego – po prostu
tak było. Patrząc w gwiazdy mówiła sobie, że gdzieś tam, wśród nich jest
Elizabeth i David, którzy patrzą na nią z góry. Po jej policzku spłynęła łza.
Już nie potrafiła udawać, nawet przed samą sobą, że poskładała swoje
poćwiartowane przez smutek i żal serce. Mimo że upłynęło tyle czasu, nie
potrafiła zapomnieć. W jej oczach sentymentalność była najgorszą cechą, jaką
posiadała. Gdyby nie to, może nie
cierpiałabym aż tak bardzo…
Spod poduszki wyjęła pamiętnik.
Wahała się przez chwilę, czy go otworzyć. W końcu chwyciła za skórzaną
okładkę i otworzyła skarbiec jej najskrytszych myśli. Sięgnęła do szuflady po
swoje ukochane wieczne pióro marki Parker i zaczęła pisać.
Ostatnie dni były z pewnością najdziwniejszymi w moim życiu. Nie mam
pojęcia, skąd naszyjnik wziął się na mojej komodzie, nie wiem, dlaczego Blake
tak na niego zareagował…Może to on go podrzucił? Nie, nie to niedorzeczne. Skąd
mógłby go mieć? Spokoju nie dają mi
również moje sny o Davidzie i Elizabeth. Wciąż odtwarzam w mojej głowie
wspomnienia o ich wypadkach. Budzę się w środku nocy oblana potem, czując się
obserwowana. Zaczyna mnie to przerażać...
Wciągnęła ze świstem powietrze i zamknęła pamiętnik.
Otworzyła okno i usiadła na parapecie. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka,
od niskiej temperatury na zewnątrz. Wpatrywała się nocną panoramę z zachwytem.
Gęsta mgła spowijała las, przez co można było dostrzec jedynie czubki ich
koron. Niebo okryła granatowa kurtyna z nielicznymi gwiazdami. Księżyc unosił
się wysoko na niebie, dumnie się prezentując.
Przymknęła powieki,
czując jak wiatr owiewa jej twarz. Odciągnęła kolana i splotła na nich ręce.
Trwała tak kilka, może kilkanaście minut. Wtem poczuła na swojej skórze zimne krople deszczu. Zadrżała i otworzyła oczy. Zerwał się silny wiatr, który zmierzwił jej włosy, zasłaniając jej twarz. Westchnęła głośno, próbując ułożyć splątane włosy. Zamknęła pośpiesznie okno i ułożyła się w łóżku. Nie była w stanie zasnąć. Wciąż coś ją dręczyło. I nie było to z wiązane z Blake'm ani łańcuszkiem, ani niczym innym. Miała przeczucie, że w najbliższym czasie jej życie diametralnie się zmieni.
***
Wnętrze pokoju wypełniał mrok. Czuć było w nim zapach
pieprzu i cytrusów. Większą część pokoju zajmowały bukowe meble, zdobione złotymi ornamentami, w kształcie rozmaitych zawijasów. Światło księżyca odbijało się na wypolerowanej, kamiennej posadzce. Odrobinę cienia na spłaszczoną kopię luny, rzucał stary, wiktoriański fotel.
Stefan jeszcze pogrążony był w
głębokim śnie. Pukiel perłowych włosów okrywał jego policzek, nadając jego twarzy łagodnego wyglądu. Nagie ciało przykrywała cienka, jedwabna kołdra w barwie bezgwiezdnej nocy.
Rozległo się pukanie
do drzwi.
— Stefanie, otwórz! — krzyczała Melissa.
On jednak nie usłyszał. Nagle kobiecy głos rozhuczał się w
jego głowie „Stefanie, wstawaj do cholery!” Chłopak momentalnie ocknął się.
Otworzywszy drzwi ujrzał rudowłosą
— Nie musiałaś porozumiewać się ze mną telepatycznie — Położył rękę na czole — Wystarczyło wyważyć
drzwi i wylać na mnie wiadro wody... Doskonale wiesz, jak nie znoszę telepatii…
— Wiem, dlatego jej użyłam.
Stefan obdarzył Melisse piorunującym spojrzeniem, na co ta
wzdrygnęła się.
— Mogę zapytać, z czym do mnie przychodzisz? Mam nadzieję,
że to coś ważnego — powiedział zdecydowanym tonem.
— Morgan wzywa cię do siebie.
— Zapewne chcę spytać o dziecko Antaris…
Dziewczyna skinęła głową, dając mu do zrozumienia, że
właśnie o to chodzi. Stefan wywrócił oczami i udał się w kierunku Wielkiej
Sali. Przekraczając jej próg ujrzał pięć różnej wielkości lamp, świecących w
barwach złota, unoszących się sześć metrów nad ziemią. Gdyby połączyć je
sznurem, utworzyłyby kształt odwróconego V przez które przebiega jeszcze jedna,
pozioma kreska. Całe wnętrze przypominało zamek, ponieważ ściany i podłoga
wykute były z ciemno-szarego kamienia. Na drewnianej belce, na końcu
pomieszczenia widniał napis „Dark Fortress”.
— Nareszcie przybyłeś – zachrypiały głos rozniósł się echem
po pomieszczeniu – Chodzi o…
—…dziecko Antaris. Tak, wiem. O co innego mogłoby chodzić?
— Nie takim tonem chłopcze — odrzekł surowo — Widziałeś ją?
— Nie takim tonem chłopcze — odrzekł surowo — Widziałeś ją?
— Tak. Znalazłem ją całkiem przypadkowo, jednak wiesz, jak
było potem, Morganie. Atak wilkołaków i ta piekielna choroba. Jak dobrze, że
regenerujemy się tak szybko…Ale wracając do dziewczyny. Wiesz, jaki był plan.
Mieliśmy oboje ją tu sprowadzić, jednak mój ukochany braciszek uważa, że
wszystko robi lepiej. Na dodatek nie mogę opuścić Demetrum bez sygnetu.
Zrobienie nowego potrwa przynajmniej miesiąc…nie wiem, jak wytrzymam bezczynne
gnicie tutaj - Brwi miał zmarszczone, a usta wykrzywione w grymasie. Jego
niezadowolenie było odczuwalne na kilometr.
— Dlaczego w ogóle dopuściłeś do jego ucieczki!? Gdybyś
zareagował, być może dziewczyna już byłaby z nami — powiedział oskarżycielskim
tonem — Zresztą, czekałem siedemnaście lat, miesiąc mnie nie zbawi…ale wiedz,
że jeśli coś się nie powiedzie wam obu czeka sroga kara. W najlepszym razie
traficie na wieki do lochów.
Stefana przeraziła wizja jego kary za nieudaną misję. Wzdrygnął
się momentalnie i zacisnął pięści.
— Spokojnie. Plan się powiedzie.
Odwrócił się i opuścił Wielką Salę. Zmieszany przemierzał
zawiłe korytarze Twierdzy w poszukiwaniu biblioteki. Niebywałe, mieszkam tu od
lat, a ja wciąż nie pamiętam, gdzie co jest, prychnął w myślach. Po kilku minut
poszukiwań odnalazł upragnione miejsce. Przemierzał regały szukając starej
księgi, z którą zapoznawał się już od kilkunastu dni.
— Dlaczego nie mam tego cholernego sygnetu!? Z jego pomocą znalazłbym tę księgę w mgnieniu oka — powiedział sfrustrowany.
— Dlaczego nie mam tego cholernego sygnetu!? Z jego pomocą znalazłbym tę księgę w mgnieniu oka — powiedział sfrustrowany.
Przemierzył jeszcze dwie alejki, zanim natrafił na swoją
zgubę. Kamień spadł mu z serca. Spodziewał się, że znalezienie jej zajmie mu
więcej czasu.
Księgę zdecydowanie napiętnował czas, o czym świadczą lekko
starte litery na okładce oraz popękane rogi. Stronnice pożółkły, nadając jej nieestetycznego wyglądu. Mimo wszystko nie
została tak bardzo zniszczona – w końcu jest w tej bibliotece od wieków.
— „Zakazana miłość – Pierwszy anielski grzech” — powiedział
na głos — Który to już rozdział przerabiam? Będzie z siódmy…
Zasiadł wygodnie na miękkim, skórzanym fotelu niedaleko obrazu
przedstawiającego Anioły dumnie kroczących po ziemskich drogach, w otoczeniu
ludzi i cudownej flory, niespotykanej w Demetrum. Stefan często zastanawiał
się, dlaczego w Twierdzy trzymane są obrazy, czy też portrety Archaniołów i
Serafinów. Uważał za niedorzeczność, trzymania w swoim domu portretów wrogów.
Rozłożył
książkę na nogach, leniwie przewracając stronnice, aż trafił na rozdział, na
którym ostatnio skończył. Nosił on nazwę „Dziecko Antaris”
***
Lekcje dobiegły końca. Evelyn stała na schodach, gdy poczuła
czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła Blake’a.
— Co tym razem? — Wywróciła oczami. Nie ukrywała, że jego
obecność jej przeszkadza, przynajmniej w tym momencie.
— Chciałbym z tobą porozmawiać — Ton jego głosu był spokojny
i przesączony powagą. Przez chwilę Eve zastanawiała się, czy się nie
przesłyszała, jednak spoglądając w jego oczy, zrozumiała, że z jej słuchem
wszystko w porządku.
— O czym chcesz rozmawiać? — Spytała zaskoczona, krzyżując ręce na piersiach.
— Chciałbym zakopać topór wojenny. Nie wiem, czym cię tak
drażnię, ale skoro tak na mnie reagujesz musisz mieć powód…
No nie wierze, żarty sobie ze mnie robi?, pomyślała.
— Nie wiesz? – prychnęła poirytowana — Gdyby nie ta twoja
śmieszna gra, może być cię polubiła…
— Czekaj…Jaka gra? O czym ty mówisz?
— Ciągłe pojawianie się i znikanie, w lesie, w bibliotece, w
szkole… — gestykulowała rękoma —… i jeszcze ten okropny dom, do którego kazałeś
mi pójść. O tym właśnie mówię.
Blake wybałuszył oczy ze zdziwienia. Kompletnie nie
wiedział, o co chodzi Evelyn. Brunetka widząc to, również nabrała wątpliwości,
co do autentyczności tych zdarzeń.
— To jakiś żart, prawda? Wkręcasz mnie? — zaśmiał się bez
krzty wesołości.
— Ale… - zawahała się przez chwilę, nie mogąc złapać oddechu
- Zresztą nieważne. Chyba tracę rozum… - Złapała się za głowę i spuściła wzrok
z chłopaka, wgapiając się teraz w czubki swoich czarnych trampek.
— Czyli mam rozumieć, że byłaś dla mnie taka złośliwa, ze
względu na te zdarzenia, w których „niby” uczestniczyłem?
— Ja jesteś złośliwa z natury — powiedziała, wciąż nie niego nie patrząc.
— O, tak. To wiele wyjaśnia — zrobił zamyśloną minę.
— Zaiste.
— Zaiste? Kto w tych czasach mówi zaiste? Bez spornie,
faktycznie owszem, ale zaiste? — zmarszczył brwi, robiąc krzywy uśmieszek.
Evelyn mimowolnie się zaśmiała.
— O, proszę. Potrafisz się śmiać — rzucił jej rozkoszny
uśmiech.
— Nie przyzwyczajaj się — mruknęła.
— To co? Zgoda?
Brunetka przytaknęła, po czym zeszła ze schodów.Po drodze mijała Alice, która posłała jej ciepłe spojrzenie.
Eve zastanawiała się, skąd w tej dziewczynie tyle empatii.
Wchodząc do domu nie
zastała nikogo prócz Zefira, leżącego na fotelu, zwiniętego w kłębek. Zdziwiło
ją to, ponieważ o szesnastej mama zwykle była w domu. Zresztą tak samo jak i
tata, o ile nie miał jeszcze czegoś do załatwienia. Stwierdziła, że pójdzie do
pobliskiego baru. Już dawno nigdzie nie była. Nie szykowała się zbytnio,
chciała po prostu wyglądać jak człowiek. Spięła swoje czarne włosy w niedbałego
koka i nałożyła niewielką warstwę tuszu na rzęsy. Miała je długie i gęste,
dlatego potrzebowały niewiele, by wyglądać efektownie. Przetartych jeansów i
luźnej tuniki, w której była w szkole nie zmieniała. Wzięła jedynie czarną
ramoneske, na wypadek, gdyby zrobiło się zimno.
— Poproszę czarną z mlekiem — powiedziała obojętnie do
sprzedawcy, sprawdzając jednocześnie godzinę. Osiemnasta, powiedziała w
myślach.
— Dwa dolary — odpowiedział uprzejmie. Ten głos wydawał się
Eve znajomy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę kim jest chłopak. Momentalnie
miała ochotę zapaść się pod ziemię, że prędzej go nie poznała.
— O mój Boże, Avan! — pisnęła głośniej, niż by tego chciała.
— Ciebie też miło widzieć — odpowiedział rozpromieniony.
Zmienił się, pomyślała lustrując go wzrokiem. Czarne jak heban włosy sięgały mu
do ramion, tworząc mroczną aureolę, która zdecydowanie mu pasowała. Nie miał
już kolczyka w wardze, po którym została jedynie ledwo widoczna blizna. Rysy
jego twarzy się zaostrzyły. Jednak oczy wciąż pozostały takie same. Duże,
przesycone zielenią.
— Wydoroślałeś przez ten rok. Prawie cię nie poznałam — przyznała szczerze, patrząc na przyjaciela.
— Ty też się zmieniłaś — odpowiedział, przyglądając się jej.
Avan podał Eve jej zamówioną kawę, po czym porozmawiali
jeszcze przez chwilę. Między innymi o Davidzie. Avan pytał, jak się trzyma po
jego śmierci. Odpowiedziała mu, że jest całkiem w porządku, że zdążyła
zapomnieć. Kłamała, a on doskonale o tym wiedział, jednak nie chciał wdawać się
z nią w kłótnie. W szczególności, gdy wiedział, że potrafi być wybuchowa.
— Muszę wracać do pracy, inaczej szef będzie na mnie zły — powiedział niechętnie. Zdecydowanie wolał rozmawiać z Eve. Ta tylko
odpowiedziała ciche „w porządku” i odprowadziła przyjaciela wzrokiem do jego
stanowiska pracy.
Dochodziła godzina
dziewiętnasta. Na zewnątrz zaczęło się ściemniać. Evelyn wyszła z lokalu,
kierując się na najbliższy przystanek autobusowy. W połowie drogi, za plecami
usłyszała czyjeś krzyki. Zmroziło jej to krew w żyłach. Przełknęła głośno ślinę. Odwróciwszy się ujrzała dwójkę mężczyzn - wysokich, umięśnionych. Zaschło jej w gardle. Bez
zastanowienia przyśpieszyła kroku. Nie miała po co uciekać, ponieważ jeśli tym
gościom by się chciało, to złapali by ją nawet, gdyby biegła na złamanie karku.
Liczyła jedynie na łud szczęścia. Mimo wszystko szaleńczo się bała. Jednak uzewnętrznienie tego nic by nie dało, w pobliżu nie było żywego ducha. Nikt mnie nie usłyszy, pomyślała rozpaczliwie. Za sobą słyszała ich coraz głośniejsze kroki. Jej strach coraz bardziej narastał. Byli blisko. W końcu poczuła na ramieniu żelazny uścisk. Nie była w stanie uciec. W krtani momentalnie poczuła gulę, przez którą nie mogła wydusić słowa. Jednak determinacja była silniejsza od strachu i w końcu uwolniła głos. Zaczęła krzyczeć.
— Zostawcie mnie! — okładała jednego z nich pięściami,
wierzgając przy tym nogami na wszystkie strony. Strach wymuszał na niej taką reakcję. Nic innego jej nie pozostało. Jednak mężczyzna tylko bardziej
zacisnął ramiona na jej brzuchu, podczas gdy drugi próbował ją obmacywać. Czuła się z tym potwornie. Bała się najgorszego.
— Zostawcie dziewczynę! —,Nadszedł głos wybawienia. Zobaczyła Blake'a zmierzającego w jej stronę. Błagam, pomóż mi! - krzyczała bezgłoscie. W tym momencie mężczyzna, który ją trzymał, odwrócił się, tym samym przysłaniając jej widok na Blake'a. Ostatkami sił odpychała intruza, chcąc ujrzeć młodzieńca, który chciał ją uratować - niestety bezskutecznie.
W między czasie jeden z napastników rzucił się na chłopaka z nożem, jednak ten wykonał szybki unik, przez co przecięto mu jedynie policzek. W odpowiedzi na atak kopnął oprawcę w brzuch. Gdy ten klęknął, Blake wymamrotał coś pod nosem. Były to niezrozumiałe słowa. W jego dłoni zmaterializował się przedmiot podobny do kawałka metalowego pręta, lecz świecił chłodnym błękitem. Uderzył nim klęczącego mężczyznę, a ten upadł, nie wydając żadnego odgłosu. To samo uczynił z drugim napastnikiem, trzymającym Eve, jednak teraz uważał bardziej, by i jej nie zrobić krzywdy.
Evelyn wciąż próbowała się wyswobodzić z objęć mężczyzny, gdy zobaczyła błysk światła-bladego, błękitnego światła. Pomyślała, że wariuje, a zaraz po tym padła wraz z oprawcą na ziemię. Nie była w stanie mówić, tak bardzo zszokowana była. Otworzyła oczy, a nad sobą zobaczyła Blake'a. Ten podniósł ją ostrożnie, a ta momentalnie odskoczyła od leżących na ziemi intruzów i przytuliła się do chłopaka. Przedmiot, który chował w jednej z dłoni momentalnie rozpłynął się w powietrzu.
W między czasie jeden z napastników rzucił się na chłopaka z nożem, jednak ten wykonał szybki unik, przez co przecięto mu jedynie policzek. W odpowiedzi na atak kopnął oprawcę w brzuch. Gdy ten klęknął, Blake wymamrotał coś pod nosem. Były to niezrozumiałe słowa. W jego dłoni zmaterializował się przedmiot podobny do kawałka metalowego pręta, lecz świecił chłodnym błękitem. Uderzył nim klęczącego mężczyznę, a ten upadł, nie wydając żadnego odgłosu. To samo uczynił z drugim napastnikiem, trzymającym Eve, jednak teraz uważał bardziej, by i jej nie zrobić krzywdy.
Evelyn wciąż próbowała się wyswobodzić z objęć mężczyzny, gdy zobaczyła błysk światła-bladego, błękitnego światła. Pomyślała, że wariuje, a zaraz po tym padła wraz z oprawcą na ziemię. Nie była w stanie mówić, tak bardzo zszokowana była. Otworzyła oczy, a nad sobą zobaczyła Blake'a. Ten podniósł ją ostrożnie, a ta momentalnie odskoczyła od leżących na ziemi intruzów i przytuliła się do chłopaka. Przedmiot, który chował w jednej z dłoni momentalnie rozpłynął się w powietrzu.
— Nic ci nie jest? — odgarnął kosmyk z jej twarzy. Miał
ciężki oddech i niewielkie rozcięcie na policzku. Evelyn pierwszy raz w życiu cieszyła się z jego obecności. Biło od niego ciepło, które stopniowo rozmrażało jej lodowatą krew.
— Chyba nie… — ledwo wydukała, odsuwając się od chłopaka. Spojrzała na ziemię. Leżeli na niej mężczyźni, którzy ją zaatakowali. Jeden z nich miał w
ręce nóż. Oboje nie ruszali się — Czy oni…
— Żyją – zapewnił — Są tylko nieprzytomni — Tonem, jakim to
powiedział, dał Eve do zrozumienia, że wolałby, gdyby ci faceci rzeczywiście
nie żyli.
— Aha — mruknęła spoglądając na towarzysza.
— Chodź. Zaprowadzę Cię do domu — wyciągnął do niej rękę.
Przez chwilę się wahała, czy z nim pójść. Jednak uratował mi życie, pomyślała,
podając mu dłoń.
Przez większość
drogi nie odzywali się do siebie. Może była to wina emocji, które jeszcze nie
zdążyły opaść. Evelyn wciąż drżały wargi – może z zimna, może ze strachu, jaki
ją ogarnął , kiedy tamci dwaj na nią napadli. Spojrzała na Blake’a. Twarz miał
skupioną, wpatrzoną przed siebie. Ciepłe, złote światła ulicznych lamp odbijały
się w jego oczach. Na jego prawym policzku krew sącząca się z rany, powoli
zasychała. Była mu wdzięczna, za uratowanie jej życia. Gdyby go tam nie było, kto wie co by się stało...Pierwszy raz przeżyła coś takiego i miała nadzieje, że był on ostatnim.
— Którędy teraz? — spytał Blake. Stali na rozstaju dróg,
przed sobą mieli trzy ścieżki. Eve wskazała dróżkę naprzeciwko nich — przebiegającą przez las. Mocniej
ścisnęła dłoń chłopaka, po czym oboje zatopili się w mroku nocy. Eve próbowała przeanalizować to, co się wydarzyło. Pamiętała wszystko jak przez mgłę. Zastanawiała się, czy ten niebieski błysk światła był wymysłem jej wyobraźni. No bo jak inaczej to wytłumaczyć? Sama nie wiedziała. Miała mętlik w głowie, ale wiedziała jedno -miała ogromny dług wdzięczności wobec Blake'a.
Po kilku minutach ujrzeli światło bijące z wnętrza domu Evelyn.
Po kilku minutach ujrzeli światło bijące z wnętrza domu Evelyn.
— Dziękuje – powiedziała cicho, gdy stanęli na schodach werandy — Gdyby nie ty…
— Najważniejsze, że nic ci nie jest — uśmiechnął się blado.
Eve dotknęła jego przeciętego policzka.+
— Boli? — szepnęła.
— W ogóle — odpowiedział równie cicho.
Drzwi domu otworzyły
się, wydając rdzawy pisk. Eve wystraszona odskoczyła od Blake’a i spojrzała na
ojca, który stał na werandzie.
— Gdzie byłaś? – W jego oczach można było dostrzec iskry
gniewu – I kim jest ten młodzieniec? —Zlustrował spojrzeniem Blake’a.
— Odpowiem ci z domu – odparowała, po czym zwróciła się do
ciemnookiego — Powinieneś już iść — powiedziała tak cicho, że tylko on był w
stanie ją usłyszeć.
Chłopak uśmiechnął się półgębkiem, powiedział na odchodne
„Dobranoc” i zniknął za szarymi pniami drzew.
Wspaniałe... Czekam na więcej. :)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny ^^ Tylko mam nadzieję, że Eve nie dostanie żadnego szlabanu od ojca :/ No, ale tak jak zwykle czekam na kolejny rozdział i życzę ci dużo weny twórczej :* A i przepraszam, że tak długo nic nie komentowałam :(
OdpowiedzUsuńŚwietny jak wszystkie twoje rozdziały ⌒.⌒ Czy Stefan i inni mają związek z wampirami ^.^Byłoby świetnie
OdpowiedzUsuńTeż uważam za niedorzeczność trzymać w domu obraz wroga. Jaka to przyjemność patrzeć na ściany, na których wisi znienawidzona morda?;D
OdpowiedzUsuńWiele się działo w tym rozdziale, ale opisałaś to wszystko moim zdaniem zbyt pobieżnie. Mam na myśli ten atak na bohaterkę. Jakby nie patrzeć to na pewno było dość emocjonujące i ważne doświadczenie, a nie odczułam w tekście jego wagi. Ktoś ją zaczepia, nagle pojawia się Blake, ratuje, dopiero potem dowiadujemy się, że ma coś rozcięte... Jakiś opis tego jak ją obronił, jej emocji, wdzięczności, strachu aż się tu prosi ;) Za szybko się to działo moim zdaniem;)
I zauważyłam:
"Zapewne chcę spytać o dziecko Antaris…" - ktoś chce zapyta, nie "ja", więc bez "ę" w słowie. Powinno być "zapewne chce zapytać".
Pozdrawiam! ;*
Ojjoj, zgadzam się w zupełności z Rudą. Gdzie ta akcja na którą tak czekałam???
OdpowiedzUsuńNie obraź się, ale mam wrażenie jakbyś ten rozdział pisała "na kolanie". Wcześniej było dobrze, dobrze, a tu nagle czegoś mi zabrakło. No wiesz tego... Jak te francuziki to nazywają? Je ne sais quoi? xD
Ogólnie, cały czas czuję napięcie. Jakbym czekała na coś co ma się nigdy nie wydarzyć... Albo wydarzy się o niewłaściwej godzinie i niewałsćiwym czasie... Kurde, nie wiem jak to ująć? Ogarniasz o co mi chodzi?? Jak nie to się nie martw, bo ja sama momentami nie potrafię siebie zrozumieć ^^ A zważając, że mamy już 23 to nawet chomik o tej poże przewyższa mnie inteligencją.
Czekam na następny! Pozdrawiam, Alessa :*
A nie mówiłam? "Porze" przez "ż" >.< Szczyty!!
UsuńOjej :/ No faktycznie, troszeczkę mnie zasmuciła ta opinia, ale trzeba przyznać, że to, o czym piszesz jest prawdą. Niestety, nie miałam czasu na doszlifowanie go i wypuściłam taki "surowy" rozdział. Obiecuję go poprawić, a w następnym przyłożyć się bardziej. Czuję, że szkoła coraz bardziej daje mi w kość, dlatego też moje niedopatrzenia mogą wynikać właśnie z tego. No cóż...dziękuję za opinie i pozdrawiam :*
Usuń