Tego dnia pogoda nie dopisywała.
Z gęstych, szarych chmur, formujących na nieboskłonie coś w rodzaju muru,
siąpiły krople deszczu, które głucho uderzały w okno pokoju Evelyn. Woda
cienkimi stróżkami spływała po tafli szkła, by następnie przenieść się na rogi
parapetu i kapać na, i tak zardzewiały już holenderski rower.
Mruczenie i delikatne skrobanie pazurkami drewnianych nóżek łóżka,
obudziły młodą amerykankę. W momencie, w którym chciała otworzyć oczy, coś jej
to uniemożliwiło. Mianowicie, mała, futrzana, brązowo-biała kulka, która
położyła swój puchaty ogon na twarzy dziewczyny. Eve kichnęła mimowolnie, przez
co kocurek, który jej towarzyszył, spadł z miękkiego materaca, wydając głośne
miauknięcie. Pupil spojrzał na właścicielkę z wyrzutem, jednak po chwili znów
znajdował się na łóżku, tym razem na kolanach brunetki.
Zegar wskazywał godzinę dziesiątą czterdzieści. Evelyn cieszyła się, że
jest weekend, gdyż w innym razie spóźniłaby się do szkoły, co wiązałoby się z
nieusprawiedliwionymi godzinami. W momencie, gdy spojrzała w okno, jej uciecha
spowodowana nadejściem soboty, zmniejszyła się. Liczyła na neutralną pogodę, w
której mogłaby wyjść, na co najmniej godzinny spacer. Niestety, dziś było to
raczej nie możliwe, by zrealizować owy plan, nie rozchorowując się przy tym.
Dziewczyna pochwyciła w swoje dłonie, jeden z kryminałów, zajmujący
stałe miejsce na dębowej półce, przytwierdzonej nad łóżkiem i zaczęła czytać,
od fragmentu, na którym skończyła ostatnio.
***
George i Teresa siedzieli w salonie, czekając na gościa, z którym mieli
przedyskutować szczegóły wczorajszej rozmowy. Zanim opróżnili swoje filiżanki z
kawą, do drzwi ktoś zapukał. Był to nie, kto inny, jak Job’s, niosący ze sobą
jakąś reklamówkę.
— Witaj, Chris — odezwał się
mężczyzna i podał dłoń nowoprzybyłemu.
— Dzień dobry, panie Simmons. — Obdarował
go najszczerszym uśmiechem, na jaki było go stać.
— Proszę, wejdź. — Zachęcił
George, gestykulując prawą ręką.
Cała trójka zasiadła na sofie. Job’s wyjął z reklamówki, jakąś książkę.
Jak się okazało, był to swego rodzaju podręcznik, pomagający rodzicom radzić
sobie w różnych sytuacjach. Na jego
widok małżeństwo obdarzyło się nawzajem pytającym spojrzeniem.
— Chris, po co nam ta książka? — Spytała
lekko zdziwiona Teresa.
— W tym podręczniku, zapisane są
cenne rady, które mogą się przydać w przypadku Eve. Książkę mam od znajomej,
mającej również nastoletnią córkę.
— Rozumiemy twoje dobre chęci,
ale wątpimy, iż to cokolwiek da…
— Przeczytajcie chodź kilka
rozdziałów. Tylko o to proszę.
— W porządku. A my mamy inny
pomysł. Otóż rozmawiałam z dyrektorem szkoły i w internacie, przynależnym do ów
placówki, jest kilka wolnych miejsc. Gdyby tak Evelyn wysłać właśnie tam? Nie mielibyśmy do niej daleko, a byłaby pod
okiem odpowiednich ludzi. Ich pedagog
jest uważany za bardzo dobrego. Dodatkowo prowadzi zajęcia z uczniami
potrzebującymi wsparcia – wyjaśniła Teresa z niepewną miną. Nie była
przekonana, czy ten pomysł może poskutkować.
Christopher natomiast zamyślił
się, jakby analizował, czy ten pomysł jest na tyle dobry, by mógł wypalić.
Ostatecznie wymienili ze sobą jeszcze kilka zdań i wspólnie podjęli decyzję, po
czym Job’s musiał opuścić dom państwa Simmons, gdyż dostał telefon z komendy.
Dzwonił jego szef, z prośbą o szybki przyjazd.
Przed tym jeszcze pożegnał się z rodzicami Evelyn, posyłając im
delikatny uśmiech, który swoim ciepłem ogrzewał serca innych.
***
Popołudnie zdawało wlec się w nieskończoność. Przez głowę Evelyn
przemknęła myśl, że jeżeli tak dalej pójdzie, to jeszcze dziś skończy czytać
kryminał, który wypożyczyła niedawno ze szkolnej biblioteki. W momencie
przerzucenia kolejnej kartki, usłyszała szczęk kluczy. Ktoś wyszedł z domu.
Dziewczyna podeszła do okna i spojrzała na podwórze. Jej rodzice właśnie
odjeżdżali swoim czarnym autem.
Wzruszyła ramionami i wróciła do swojej poprzedniej czynności, jaką było
zagłębienie się w sprawę morderstwa dwudziestopięcioletniej gosposi państwa Carterów.
Uroczy kocurek Eve, co jakiś czas przemykał przez jej pokój, unosząc
dumnie swój puszysty ogon. Niekiedy wskakiwał na łóżko i patrzył na
właścicielkę swoimi zielonymi ślepiami, jakby chciał przekazać jej jakąś
wiadomość. Wtem zaczął miauczeć, co z każdą chwilą stawało się coraz bardziej
nieznośne. Dziewczyna westchnęła ciężko i oderwała się od lektury, by nakarmić
swojego pupila.
— To nieprawdopodobne, co chwilę
coś jesz — powiedziała lekko rozdrażniona, gdy podała zwierzęciu miskę z kocią
karmą.
Korzystając z okazji, że znajdowała się w kuchni, sobie też przygotowała
drobny posiłek. Jednak po przełknięciu kilku kęsów kanapki, odczuwała poczucie
sytości. Nie mogła skupić się na jedzeniu, bo jej głowę zaprzątał świstek z
adresem ulicy, który dał jej ciemnooki. Zastanawiała się, po co ma go znaleźć?
Czego od niej chce? Wyglądało to, na coś w rodzaju żartu, a tylko jej nie było
do śmiechu. W pewnym momencie już sama nie wiedziała, co o tym wszystkim
myśleć, dlatego postanowiła się przewietrzyć. Godzina była jeszcze młoda, więc
udała się do biblioteki, w celu znalezienia nowych, ciekawych pozycji, które
byłyby godne przeczytania. W jednej z alejek, w której znajdowały się romanse,
napotkała Alice, jak zwykle w dobrym nastroju. Blondynka uprzejmie przywitała
się z Eve, po czym zniknęła za kolejnym regałem.
Brunetka po półgodzinnych poszukiwaniach znalazła trzy książki, których
zarówno okładka, jak i opis fabuły bardzo przypadły do gustu. Położyła lektury
na ladzie i okazała kartę czytelnika, bibliotekarce, pani Jenkins.
— Witaj, Eve. Dziś tylko trzy
książki? Hmm,…ale za to bardzo dobre. Masz gust. Przeczytałaś już ten kryminał,
który ci poleciłam? Mam jeszcze w zanadrzu kilka, z pewnością trafiających w
twoje gusta — mówiła entuzjastycznie. Evelyn zawsze dziwiła się, skąd w tej
staruszce tyle empatii i radości. Była niesamowicie obeznana we wszelkich
nowościach literackich, także zawsze doradzała dziewczynie wypożyczenie książki
godnej uwagi.
— Złotko, jakiś chłopak się tobie
przygląda. Znasz go? Głupie pytanie, skoro tak na ciebie patrzy, to z pewnością
się znacie! — Skarciła się, za swoje roztrzepanie.
Evelyn odwróciwszy się, ujrzała tego samego chłopka, który wręczył jej
adres, zaledwie wczoraj. W jednej chwili zadrżała, a wzrok przeniosła na
podłogę. Zupełnie nie rozumiała, czemu tak zareagowała. Ponownie spojrzała na
chłopaka, a raczej w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał. Teraz była
tam jedynie mieszanka tlenu i azotu, zwana potocznie powietrzem.
Chciała spytać pani Jenkins, czy widziała może, gdzie podział się ten
chłopak, lecz ta też zniknęła jej z pola widzenia. Słowo daje, czy ci ludzie mają jakieś nadprzyrodzone moce? Pojawiają
się i znikają…
Szybkim krokiem opuściła bibliotekę, po drodze czytając jedną z
wypożyczonych książek.
To było istne szaleństwo.
Podstępem zostałam zaciągnięta do teatru, w którym odbywał się pokaż
czarodziejskich sztuczek. Nigdy nie wierzyłam w magię, zawsze doszukiwałam się
różnych linek i rekwizytów, które zdemaskowałyby pseudo magika. Nie poszłabym
tak, gdyby nie moja najlepsza przyjaciółka, która jest wręcz zafascynowana tego
typu rzeczami. Początkowo występ przebiegał dość sprawnie. Można by powiedzieć,
że nawet mnie zaciekawił.
— A teraz poproszę, którąś z pań z widowni — odezwał się grubym głosem
wzbudzającym tajemniczość.
Na ochotniczkę zgłosiło się
kilka kobiet, lecz wybrano moją przyjaciółkę Elizabeth. Magik zamknął ją w
kufrze, po czym machnął kilka razy różdżką, wymawiając bezsensowne słowa, które
nie brzmiały nawet jak zaklęcia. Gdy otworzył skrzynię, była ona pusta –
standardowy początek. Cała widownia zaczęła klaskać, z wyjątkiem mnie.
Następnie przyszła pora na odczarowanie, jak to zwykle bywa przy tego typu
sztuczkach. Mężczyzna wykonał te same gesty i ponownie otworzył skrzynie. Wciąż
była ona pusta. Na twarzy magika dostrzegłam jakby zakłopotanie, zmartwienie i
zdezorientowanie. Czyżby poszło coś nie tak? Pomyślałam w tamtej chwili, że to
niedorzeczne. Przecież to tylko trik. To nie dzieje się naprawdę. Gdzieś jest
jakieś podwójne dno, czy też skrytka, a ten facet gra zakłopotanego, żeby
zasiać ziarno paniki. Tak, na pewno tak.
Szatyn po raz ostatni wykonał
machnięcia różdżką i otworzył kufer. Na telebimach ukazało się wnętrze
drewnianej skrzyni, a w jej środku kartka, zapisana czerwonymi napisami;
„ Magia to nie przelewki. Jedna już odeszła, która następna?”
Widownię wypełniły piskliwe krzyki
strachu. Wszyscy w panice pognali do wyjścia, łącznie ze mną. Moją głowę
zaprzątała myśl, gdzie jest teraz Elizabeth? Czy słowo odeszła jest
równoznaczne, z tym, że nie żyje?
— Nie, to nie może być prawda — powtarzałam sobie, płacząc. Wszyscy
stali przed budynkiem teatru. Najwidoczniej chcieli się dowiedzieć, o co w tym
wszystkim chodzi. Po kilku minutach przyjechała policja. Wraz z psami tropiącymi przeszukali teren, lecz
Elizabeth nigdzie nie było…
Książka, którą trzymała w rękach, momentalnie wypadła jej z ręki, na
skutek zderzenia się z jakąś osobą.
— Przepraszam, zapatrzyłem się —
powiedział chłopak. Dziewczyna uniosła wzrok i zobaczyła Jeremy’ego, znajomego
ze szkoły. Już chciała zrobić awanturę, o przerwanie jej czytania, gdy
zobaczyła jego wyraz twarzy. Momentalnie odechciało jej się sprzeczek. Chłopak
najwidoczniej nie był w humorze. Mówił z wyczuwalnym rozdrażnieniem w głosie, a
jego oczy były podpuchnięte i zaczerwienione.
Zapewne wkuwał nocą do poniedziałkowego testu z historii. Nie najlepiej
wygląda…
— Jeszcze raz przepraszam, a
teraz muszę iść. Narazie —burknął i odszedł szybkim krokiem w stronę
biblioteki.
Co się dziś z tymi ludźmi dzieje!?
Podniosła książkę z ziemi i otrzepała ją z brudu. Stwierdziła, że zbyt ryzykownym
jest czytanie jej na dworze, dlatego schowała ją do torby, z myślą, że doczyta
przerwany fragment będąc w domu.
Zaczęło się ściemniać. Eve przyśpieszyła kroku. W oddali widziała swój
dom, w którym teraz światła na dole były wszędzie zapalone. Zwykle paliło się
jedynie w korytarzu i kuchni.
Oho, chyba mamy gości
Weszła do środka, cicho zmykając za sobą drzwi. W salonie zobaczyła
rodziców w towarzystwie Jobs’a i jakieś kobiety. Nie miała ochoty dowiedzieć się,
kim jest owa ciemnowłosa i dlaczego wszyscy zaprzestali rozmów, gdy tylko
weszła do pomieszczenia. Spojrzała na wszystkich beznamiętnym wzrokiem i
powędrowała na górę. Tam czekał na nią Zefir, skulony na łóżku, który
zamruczał, gdy tylko weszła do pokoju. Odłożyła torbę na nocny stoliczek. Po
przebraniu się, zajęła miejsce na marmurowym podokienniku, uprzednio otwierając
na oścież okno. Fala chłodnego i orzeźwiającego wiatru otuliła jej ciało,
wywołując delikatną gęsią skórkę.
Niebo tamtego wieczoru było prawie, że bezgwieździste. Jedynie miejscami
można było dostrzec niewielkie, srebrne punkciki na granatowy firmamencie.
Dopełnieniem tego obrazu, był, rzecz jasna, księżyc.
— Od czego by tu zacząć… — rzekła
niepewnie.– Nie wiem, co robić. Wszystko wydaje się takie szalone i
zastanawiające. Ludzie zachowują się dziwnie, nawet moi rodzice. Gdy tylko
weszłam do domu, przerwali swoją rozmowę. W tamtej chwili mało mnie to
interesowało, lecz teraz nabrałam podejrzeń. Niezbyt rozumiem, o co w tym
wszystkim chodzi. I jeszcze ten chłopak…Czego on może chcieć? Dlaczego wciąż
pojawia się i znika? Zupełnie jakby miał jakieś nadnaturalne zdolności…Nie! To
niemożliwe, przecież takie rzeczy nie istnieją. Z każdym dniem coraz bardziej
się w tym wszystkim gubię i nikt nie jest w stanie mi pomóc…
Wtem poczuła nieprzyjemny chłód. Nie potrafiła zdefiniować uczuć, które
wtedy nią władały. Z pewnością czuła się nieswojo. Na łóżku wciąż leżał skrawek
papieru z adresem wyznaczonym przez bruneta. Dziewczyna głowiła się nad tym,
czy udać się w tamto miejsce. Rozważała wiele scenariuszy z najróżniejszymi
zakończeniami, jednak coś w głowie mówiło jej, że ma tam pójść. Nie
protestowała, gdyż już po kilku minutach była poza domem. Z racji tego, iż noc była jeszcze młoda, wsiadła
w autobus, który zawiózł ją prawie do celu. Niepewnym krokiem przemierzała alejkę domów
jednorodzinnych, przyglądając się każdemu po kolei. 18, 19, 20, 21, 22. Jest –
wyliczała, aż natrafiła na odpowiedni numer. Gdy spojrzała na budynek, przełknęła
ślinę. Dom był okropnie zaniedbany. Schody były zniszczone i spróchniałe, a
okiennice zabrudzone. Z parapetów już dawno odprysła biała farba. W jednej
części budynku brakowało rynny. Otworzywszy bramkę, Eve towarzyszył hałaśliwy,
piskliwy dźwięk zardzewiałego metalu.
Powoli stąpnęła na spróchniały schodek, potem na kolejny i jeszcze
kolejny, tak dochodząc do drzwi, które były w niewiele lepszym stanie. Nie
fatygowała się, by je otworzyć, gdyż te zrobiły to same. Dziewczyna cicho
jęknęła i weszła do środka. Przemierzała korytarz, aż natrafiła na zagracony salon.
Centymetrowa warstwa kurzu oblepiała każdy mebel i wywoływała u Eve napad
kichania. Wtem światła zapaliły się. Teraz wyraźnie widziała wszystkie
przedmioty tonące w kurzu, w tym też fortepian stojący na środku pokoju.
— Jednak przyszłaś. Już myślałem,
że cię tu nie zobaczę — odezwał się niski, męski, dobrze znany dziewczynie
głos. Dziewczyna rozejrzała się, by zlokalizować miejsce, w którym stał
posiadacz owego głosu. Zobaczyła go,
opierającego się o zakurzoną, drewnianą barierkę na piętrze. Chłopak patrzył na
nią z rozbawieniem, co dodatkowo ją rozdrażniło.
— Czego chcesz? — burknęła,
obdarzając go srogim spojrzeniem.
— Niczego — odparł, uśmiechając
się.
— Kpisz sobie ze mnie?
— Ależ skąd.
Po prostu chciałem cię zobaczyć. Dlaczego wybrałem to miejsce? Cóż, mam do
niego sentyment, a poza tym, chciałem sprawdzić, jak zareagujesz na takie
otoczenie. Chyba nie tak źle, prawda? — Posłał jej swoje przenikliwe spojrzenie.
Jego oczy odbijały złotawe światło wydobywające się z lekko zakurzonych lamp.
— Jesteś nienormalny. — Stuknęła
się palcem w czoło. — Po co chciałeś mnie widzieć? Nie rozumiem cię.— Pokręciła
głową z rezygnacją.
— Nie musisz. — Skrzyżował ręce
na piersiach i uśmiechnął się łobuzersko. W tamtej chwili światła zgasły, a
dziewczynę przeszył dreszcz. Nie chciała zostać w tym miejscu, więc wybiegła
pośpiesznie z budynku, pozostawiając w głowie pełno myśli, które teraz
chaotycznie wirowały w jej wnętrzu.