piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 4

Tego dnia pogoda nie dopisywała. Z gęstych, szarych chmur, formujących na nieboskłonie coś w rodzaju muru, siąpiły krople deszczu, które głucho uderzały w okno pokoju Evelyn. Woda cienkimi stróżkami spływała po tafli szkła, by następnie przenieść się na rogi parapetu i kapać na, i tak zardzewiały już holenderski rower.
  Mruczenie i delikatne skrobanie pazurkami drewnianych nóżek łóżka, obudziły młodą amerykankę. W momencie, w którym chciała otworzyć oczy, coś jej to uniemożliwiło. Mianowicie, mała, futrzana, brązowo-biała kulka, która położyła swój puchaty ogon na twarzy dziewczyny. Eve kichnęła mimowolnie, przez co kocurek, który jej towarzyszył, spadł z miękkiego materaca, wydając głośne miauknięcie. Pupil spojrzał na właścicielkę z wyrzutem, jednak po chwili znów znajdował się na łóżku, tym razem na kolanach brunetki.
  Zegar wskazywał godzinę dziesiątą czterdzieści. Evelyn cieszyła się, że jest weekend, gdyż w innym razie spóźniłaby się do szkoły, co wiązałoby się z nieusprawiedliwionymi godzinami. W momencie, gdy spojrzała w okno, jej uciecha spowodowana nadejściem soboty, zmniejszyła się. Liczyła na neutralną pogodę, w której mogłaby wyjść, na co najmniej godzinny spacer. Niestety, dziś było to raczej nie możliwe, by zrealizować owy plan, nie rozchorowując się przy tym.
  Dziewczyna pochwyciła w swoje dłonie, jeden z kryminałów, zajmujący stałe miejsce na dębowej półce, przytwierdzonej nad łóżkiem i zaczęła czytać, od fragmentu, na którym skończyła ostatnio.
***
  George i Teresa siedzieli w salonie, czekając na gościa, z którym mieli przedyskutować szczegóły wczorajszej rozmowy. Zanim opróżnili swoje filiżanki z kawą, do drzwi ktoś zapukał. Był to nie, kto inny, jak Job’s, niosący ze sobą jakąś reklamówkę.
— Witaj, Chris — odezwał się mężczyzna i podał dłoń nowoprzybyłemu.
— Dzień dobry, panie Simmons. — Obdarował go najszczerszym uśmiechem, na jaki było go stać.
— Proszę, wejdź. — Zachęcił George, gestykulując prawą ręką.
  Cała trójka zasiadła na sofie. Job’s wyjął z reklamówki, jakąś książkę. Jak się okazało, był to swego rodzaju podręcznik, pomagający rodzicom radzić sobie w różnych sytuacjach.  Na jego widok małżeństwo obdarzyło się nawzajem pytającym spojrzeniem.
— Chris, po co nam ta książka? — Spytała lekko zdziwiona Teresa.
— W tym podręczniku, zapisane są cenne rady, które mogą się przydać w przypadku Eve. Książkę mam od znajomej, mającej również nastoletnią córkę.
— Rozumiemy twoje dobre chęci, ale wątpimy, iż to cokolwiek da…
— Przeczytajcie chodź kilka rozdziałów. Tylko o to proszę.
— W porządku. A my mamy inny pomysł. Otóż rozmawiałam z dyrektorem szkoły i w internacie, przynależnym do ów placówki, jest kilka wolnych miejsc. Gdyby tak Evelyn wysłać właśnie tam?  Nie mielibyśmy do niej daleko, a byłaby pod okiem odpowiednich ludzi.  Ich pedagog jest uważany za bardzo dobrego. Dodatkowo prowadzi zajęcia z uczniami potrzebującymi wsparcia – wyjaśniła Teresa z niepewną miną. Nie była przekonana, czy ten pomysł może poskutkować.
Christopher natomiast zamyślił się, jakby analizował, czy ten pomysł jest na tyle dobry, by mógł wypalić. Ostatecznie wymienili ze sobą jeszcze kilka zdań i wspólnie podjęli decyzję, po czym Job’s musiał opuścić dom państwa Simmons, gdyż dostał telefon z komendy. Dzwonił jego szef, z prośbą o szybki przyjazd.  Przed tym jeszcze pożegnał się z rodzicami Evelyn, posyłając im delikatny uśmiech, który swoim ciepłem ogrzewał serca innych.
***
  Popołudnie zdawało wlec się w nieskończoność. Przez głowę Evelyn przemknęła myśl, że jeżeli tak dalej pójdzie, to jeszcze dziś skończy czytać kryminał, który wypożyczyła niedawno ze szkolnej biblioteki. W momencie przerzucenia kolejnej kartki, usłyszała szczęk kluczy. Ktoś wyszedł z domu. Dziewczyna podeszła do okna i spojrzała na podwórze. Jej rodzice właśnie odjeżdżali swoim czarnym autem.  Wzruszyła ramionami i wróciła do swojej poprzedniej czynności, jaką było zagłębienie się w sprawę morderstwa dwudziestopięcioletniej gosposi państwa Carterów.
  Uroczy kocurek Eve, co jakiś czas przemykał przez jej pokój, unosząc dumnie swój puszysty ogon. Niekiedy wskakiwał na łóżko i patrzył na właścicielkę swoimi zielonymi ślepiami, jakby chciał przekazać jej jakąś wiadomość. Wtem zaczął miauczeć, co z każdą chwilą stawało się coraz bardziej nieznośne. Dziewczyna westchnęła ciężko i oderwała się od lektury, by nakarmić swojego pupila.
— To nieprawdopodobne, co chwilę coś jesz — powiedziała lekko rozdrażniona, gdy podała zwierzęciu miskę z kocią karmą.
  Korzystając z okazji, że znajdowała się w kuchni, sobie też przygotowała drobny posiłek. Jednak po przełknięciu kilku kęsów kanapki, odczuwała poczucie sytości. Nie mogła skupić się na jedzeniu, bo jej głowę zaprzątał świstek z adresem ulicy, który dał jej ciemnooki. Zastanawiała się, po co ma go znaleźć? Czego od niej chce? Wyglądało to, na coś w rodzaju żartu, a tylko jej nie było do śmiechu. W pewnym momencie już sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, dlatego postanowiła się przewietrzyć. Godzina była jeszcze młoda, więc udała się do biblioteki, w celu znalezienia nowych, ciekawych pozycji, które byłyby godne przeczytania. W jednej z alejek, w której znajdowały się romanse, napotkała Alice, jak zwykle w dobrym nastroju. Blondynka uprzejmie przywitała się z Eve, po czym zniknęła za kolejnym regałem.
  Brunetka po półgodzinnych poszukiwaniach znalazła trzy książki, których zarówno okładka, jak i opis fabuły bardzo przypadły do gustu. Położyła lektury na ladzie i okazała kartę czytelnika, bibliotekarce, pani Jenkins.
— Witaj, Eve. Dziś tylko trzy książki? Hmm,…ale za to bardzo dobre. Masz gust. Przeczytałaś już ten kryminał, który ci poleciłam? Mam jeszcze w zanadrzu kilka, z pewnością trafiających w twoje gusta — mówiła entuzjastycznie. Evelyn zawsze dziwiła się, skąd w tej staruszce tyle empatii i radości. Była niesamowicie obeznana we wszelkich nowościach literackich, także zawsze doradzała dziewczynie wypożyczenie książki godnej uwagi.
— Złotko, jakiś chłopak się tobie przygląda. Znasz go? Głupie pytanie, skoro tak na ciebie patrzy, to z pewnością się znacie! — Skarciła się, za swoje roztrzepanie.
  Evelyn odwróciwszy się, ujrzała tego samego chłopka, który wręczył jej adres, zaledwie wczoraj. W jednej chwili zadrżała, a wzrok przeniosła na podłogę. Zupełnie nie rozumiała, czemu tak zareagowała. Ponownie spojrzała na chłopaka, a raczej w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał. Teraz była tam jedynie mieszanka tlenu i azotu, zwana potocznie powietrzem.
  Chciała spytać pani Jenkins, czy widziała może, gdzie podział się ten chłopak, lecz ta też zniknęła jej z pola widzenia. Słowo daje, czy ci ludzie mają jakieś nadprzyrodzone moce? Pojawiają się i znikają…
  Szybkim krokiem opuściła bibliotekę, po drodze czytając jedną z wypożyczonych książek.

  To było istne szaleństwo. Podstępem zostałam zaciągnięta do teatru, w którym odbywał się pokaż czarodziejskich sztuczek. Nigdy nie wierzyłam w magię, zawsze doszukiwałam się różnych linek i rekwizytów, które zdemaskowałyby pseudo magika. Nie poszłabym tak, gdyby nie moja najlepsza przyjaciółka, która jest wręcz zafascynowana tego typu rzeczami. Początkowo występ przebiegał dość sprawnie. Można by powiedzieć, że nawet mnie zaciekawił.
— A teraz poproszę, którąś z pań z widowni — odezwał się grubym głosem wzbudzającym tajemniczość.
  Na ochotniczkę zgłosiło się kilka kobiet, lecz wybrano moją przyjaciółkę Elizabeth. Magik zamknął ją w kufrze, po czym machnął kilka razy różdżką, wymawiając bezsensowne słowa, które nie brzmiały nawet jak zaklęcia. Gdy otworzył skrzynię, była ona pusta – standardowy początek. Cała widownia zaczęła klaskać, z wyjątkiem mnie. Następnie przyszła pora na odczarowanie, jak to zwykle bywa przy tego typu sztuczkach. Mężczyzna wykonał te same gesty i ponownie otworzył skrzynie. Wciąż była ona pusta. Na twarzy magika dostrzegłam jakby zakłopotanie, zmartwienie i zdezorientowanie. Czyżby poszło coś nie tak? Pomyślałam w tamtej chwili, że to niedorzeczne. Przecież to tylko trik. To nie dzieje się naprawdę. Gdzieś jest jakieś podwójne dno, czy też skrytka, a ten facet gra zakłopotanego, żeby zasiać ziarno paniki. Tak, na pewno tak.
  Szatyn po raz ostatni wykonał machnięcia różdżką i otworzył kufer. Na telebimach ukazało się wnętrze drewnianej skrzyni, a w jej środku kartka, zapisana czerwonymi napisami;
„ Magia to nie przelewki. Jedna już odeszła, która następna?”
  Widownię wypełniły piskliwe krzyki strachu. Wszyscy w panice pognali do wyjścia, łącznie ze mną. Moją głowę zaprzątała myśl, gdzie jest teraz Elizabeth? Czy słowo odeszła jest równoznaczne, z tym, że nie żyje?
­— Nie, to nie może być prawda — powtarzałam sobie, płacząc. Wszyscy stali przed budynkiem teatru. Najwidoczniej chcieli się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Po kilku minutach przyjechała policja. Wraz z psami tropiącymi przeszukali teren, lecz Elizabeth nigdzie nie było…
  Książka, którą trzymała w rękach, momentalnie wypadła jej z ręki, na skutek zderzenia się z jakąś osobą.
— Przepraszam, zapatrzyłem się — powiedział chłopak. Dziewczyna uniosła wzrok i zobaczyła Jeremy’ego, znajomego ze szkoły. Już chciała zrobić awanturę, o przerwanie jej czytania, gdy zobaczyła jego wyraz twarzy. Momentalnie odechciało jej się sprzeczek. Chłopak najwidoczniej nie był w humorze. Mówił z wyczuwalnym rozdrażnieniem w głosie, a jego oczy były podpuchnięte i zaczerwienione. Zapewne wkuwał nocą do poniedziałkowego testu z historii. Nie najlepiej wygląda…
— Jeszcze raz przepraszam, a teraz muszę iść. Narazie —burknął i odszedł szybkim krokiem w stronę biblioteki.
Co się dziś z tymi ludźmi dzieje!?
  Podniosła książkę z ziemi i otrzepała ją z brudu. Stwierdziła, że zbyt ryzykownym jest czytanie jej na dworze, dlatego schowała ją do torby, z myślą, że doczyta przerwany fragment będąc w domu.
  Zaczęło się ściemniać. Eve przyśpieszyła kroku. W oddali widziała swój dom, w którym teraz światła na dole były wszędzie zapalone. Zwykle paliło się jedynie w korytarzu i kuchni.
Oho, chyba mamy gości
  Weszła do środka, cicho zmykając za sobą drzwi. W salonie zobaczyła rodziców w towarzystwie Jobs’a i jakieś kobiety. Nie miała ochoty dowiedzieć się, kim jest owa ciemnowłosa i dlaczego wszyscy zaprzestali rozmów, gdy tylko weszła do pomieszczenia. Spojrzała na wszystkich beznamiętnym wzrokiem i powędrowała na górę. Tam czekał na nią Zefir, skulony na łóżku, który zamruczał, gdy tylko weszła do pokoju. Odłożyła torbę na nocny stoliczek. Po przebraniu się, zajęła miejsce na marmurowym podokienniku, uprzednio otwierając na oścież okno. Fala chłodnego i orzeźwiającego wiatru otuliła jej ciało, wywołując delikatną gęsią skórkę.
  Niebo tamtego wieczoru było prawie, że bezgwieździste. Jedynie miejscami można było dostrzec niewielkie, srebrne punkciki na granatowy firmamencie. Dopełnieniem tego obrazu, był, rzecz jasna, księżyc.
— Od czego by tu zacząć… — rzekła niepewnie.– Nie wiem, co robić. Wszystko wydaje się takie szalone i zastanawiające. Ludzie zachowują się dziwnie, nawet moi rodzice. Gdy tylko weszłam do domu, przerwali swoją rozmowę. W tamtej chwili mało mnie to interesowało, lecz teraz nabrałam podejrzeń. Niezbyt rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. I jeszcze ten chłopak…Czego on może chcieć? Dlaczego wciąż pojawia się i znika? Zupełnie jakby miał jakieś nadnaturalne zdolności…Nie! To niemożliwe, przecież takie rzeczy nie istnieją. Z każdym dniem coraz bardziej się w tym wszystkim gubię i nikt nie jest w stanie mi pomóc…
  Wtem poczuła nieprzyjemny chłód. Nie potrafiła zdefiniować uczuć, które wtedy nią władały. Z pewnością czuła się nieswojo. Na łóżku wciąż leżał skrawek papieru z adresem wyznaczonym przez bruneta. Dziewczyna głowiła się nad tym, czy udać się w tamto miejsce. Rozważała wiele scenariuszy z najróżniejszymi zakończeniami, jednak coś w głowie mówiło jej, że ma tam pójść. Nie protestowała, gdyż już po kilku minutach była poza domem.  Z racji tego, iż noc była jeszcze młoda, wsiadła w autobus, który zawiózł ją prawie do celu.    Niepewnym krokiem przemierzała alejkę domów jednorodzinnych, przyglądając się każdemu po kolei. 18, 19, 20, 21, 22. Jest – wyliczała, aż natrafiła na odpowiedni numer. Gdy spojrzała na budynek, przełknęła ślinę. Dom był okropnie zaniedbany. Schody były zniszczone i spróchniałe, a okiennice zabrudzone. Z parapetów już dawno odprysła biała farba. W jednej części budynku brakowało rynny.  Otworzywszy bramkę, Eve towarzyszył hałaśliwy, piskliwy dźwięk zardzewiałego metalu.  Powoli stąpnęła na spróchniały schodek, potem na kolejny i jeszcze kolejny, tak dochodząc do drzwi, które były w niewiele lepszym stanie. Nie fatygowała się, by je otworzyć, gdyż te zrobiły to same. Dziewczyna cicho jęknęła i weszła do środka. Przemierzała korytarz, aż natrafiła na zagracony salon. Centymetrowa warstwa kurzu oblepiała każdy mebel i wywoływała u Eve napad kichania. Wtem światła zapaliły się. Teraz wyraźnie widziała wszystkie przedmioty tonące w kurzu, w tym też fortepian stojący na środku pokoju.
— Jednak przyszłaś. Już myślałem, że cię tu nie zobaczę — odezwał się niski, męski, dobrze znany dziewczynie głos. Dziewczyna rozejrzała się, by zlokalizować miejsce, w którym stał posiadacz owego głosu.  Zobaczyła go, opierającego się o zakurzoną, drewnianą barierkę na piętrze. Chłopak patrzył na nią z rozbawieniem, co dodatkowo ją rozdrażniło.
— Czego chcesz? — burknęła, obdarzając go srogim spojrzeniem.
— Niczego — odparł, uśmiechając się.
— Kpisz sobie ze mnie?
— Ależ skąd. Po prostu chciałem cię zobaczyć. Dlaczego wybrałem to miejsce? Cóż, mam do niego sentyment, a poza tym, chciałem sprawdzić, jak zareagujesz na takie otoczenie. Chyba nie tak źle, prawda? — Posłał jej swoje przenikliwe spojrzenie. Jego oczy odbijały złotawe światło wydobywające się z lekko zakurzonych lamp.
— Jesteś nienormalny. — Stuknęła się palcem w czoło. — Po co chciałeś mnie widzieć? Nie rozumiem cię.— Pokręciła głową z rezygnacją.

— Nie musisz. — Skrzyżował ręce na piersiach i uśmiechnął się łobuzersko. W tamtej chwili światła zgasły, a dziewczynę przeszył dreszcz. Nie chciała zostać w tym miejscu, więc wybiegła pośpiesznie z budynku, pozostawiając w głowie pełno myśli, które teraz chaotycznie wirowały w jej wnętrzu.

4 komentarze:

  1. Bardzo zaciekawiło mnie to opowiadanie. Czyta się z łatwości. Opisujesz wszystko dokładnie. Podoba mi się to ^^
    Ale chyba najbardziej zaintrygował mnie ten chłopak.
    Czekam na next, weny życzę ;)

    http://mojeniepenosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam takie opowiadania ^^ Wszystko jest tam takie tajemnicze, a ten chłopak mnie strasznie interesuje...Czyta się bardzo przyjemnie i czuje się jak bym była przy głównej bohaterce :) Już się nie mogę doczekać następnych rozdziałów i oczywiście życzę dalszej weny :*
    I przy okazji zapraszam do przeczytania mojego bloga: http://kiedysbedziesztylkomoja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. 0.o
    Co on jej chce zrobić?
    Rozdział świetny i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, w tym strasznym mieście ciągle pada. Nie wytrzymałabym tam, bo prostuje włosy, a deszcz na nie nie za dobrze wpływa... szczerze to deszcz mi zawsze niszczy fryzurę, bo nigdy nie mam z sobą parasolki.
    Kotek słodki ;-)
    Podobnie jak bohaterka uwielbiam czytać kryminały.
    Podręcznik do wychowywania nastolatki? Serio? Wojskowy się na to zgodził? Niebywałe. Ja wiem, że ja trochę demonizuję tych wojskowych, ale... Te poradniki to kojarzą mi się raczej z młodymi, niedoświadczonymi matkami, które szukają sposobów na kolkę niemowlaka. Nie wyobrażam sobie by nagle, po kilkunastu latach bycia rodzicem ludzie szukali porady w poradnikach, choć może i tacy są, prędzej pewnie matki niż ojcowie, bo ci, zwłaszcza wychowywani w latach 60-70, to by prędzej naprawdę szarpnęli, potrząsnęli, dali w twarz, albo pasem po dupie, ewentualnie zbluzgali - do wyboru, wszystko zależy od usposobienia takiego pana ojca.
    Niektóre koty tak mają, że ciągle jedzą. Wiem coś o tym, mam takiego co je swoje, nasze, a jeszcze podkrada xD
    "ujrzała tego samego chłopka" - chłopaka.
    Ci ludzie naprawdę jakoś tak dziwnie pojawiają się i znikają.
    "nie poszłabym tak" - tam
    Też się zawsze doszukiwałam linek na takich pokazach xD A więc jednak mam coś wspólnego z tą twoją bohaterką, choć wiele nas różni.
    "Książka którą trzymała w rękach, momentalnie wypadła jej z ręki" - rąk, ręki - powtórzenie. Potem znowu jest kawałek dalej "momentalnie" też rzuca się w oczy, wręcz aż bije po oczach, ale nie martw się bo powtórzenia działają się wszystkim.
    A więc Elizabeth była nie siostrą, a przyjaciółką, najbliższą przyjaciółką. Zniknęła. Ciekawe gdzie się podziała i czy powróci. No i czy Magik jakoś za to odpowiedział.
    A więc kotek to Zefir - ładnie, kojarzy mi się z dzieckiem z "Dzwonnika z Notre Dame 2".
    Ciekawe co ten facet od niej chce. Ja bym chyba olała taką kartkę i nie polazła pod zapisany na niej adres, no chyba, że chłopak byłby przystojny i sądziłabym, że to może być randka (chociaż to też już nie dla mnie, bo za stara jestem).
    Uciekaj, uciekaj, ja też bym spieprzała i to tak szybko, że aż by się kurzyło.

    sie-nie-zdarza.blogspot.com
    prawdziwa-legenda.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń