Za oknem panował mrok, zupełnie taki, jaki panuje w pokoju
po zgaszeniu światła. Księżyc nadal schowany był za chmurami. Kontury drzew
były ledwie widoczne, a kilka metrów nad ziemią unosiła się gęsta mgła, tak
gęsta, że można by ją kroić nożem. Szum wiatru był wyraźnie słyszalny. Delikatnie
poruszał bujanym, skrzypiącym fotelem na ganku, konarami drzew i niewielką
lampą, wiszącą przy tylnym wejściu do domu.
Obłoki powoli
rozstępowały się, ukazując pełny księżyc, który rzucał srebrną poświatę na
twarz Evelyn. Wyglądała jak porcelanowa lalka, jedna z wielu w sporej kolekcji
jej babci. Pojedyncze kosmyki okalały jej twarz. Długie, ciemne rzęsy rzucały
cień na jej policzki. Ciało miała rozluźnione, a ręce złożone jak do modlitwy,
położone pod głową, jako podparcie. W dłoni wciąż zaciskała wisiorek siostry. Oddychała
miarowo i spokojnie, nie wiercąc się przy tym, jak zazwyczaj.
Okno pod wpływem
wiatru lekko się uchyliło, przez co temperatura w pokoju nieco spadła. Na ciele
Eve pojawiła się gęsia skórka. Mimo to nie obudziła się. Tamtej nocy miała
naprawdę mocny sen.
Kilka liści wpadło do pokoju. Zaraz po tym, do środka wpełzł
jakby cień, lub czarna mgła, o bliżej nieokreślonym kształcie. Powoli zbliżało
się do łóżka Eve, aż w końcu zaczęło przybierać ludzką postać, lecz twarz była
wciąż niewidoczna. Istota pochyliła się nad dziewczyną.
— Tak bardzo mi cię brakowało…— rzekł i położył coś
błyszczącego na komodę, tuż przy łóżku, po czym rozpłynął się w powietrzu. Evelyn
wzdrygnęła się. Fala zimna oblała jej ciało. Momentalnie otworzyła oczy. Jej
oddech był przyśpieszony. Rozejrzała się po całym pokoju, nie wiedząc, co chce
zobaczyć. Jednak nie ujrzała niczego nowego, żadnego człowieka. Jeszcze będąc w
śnie czuła się jakby obserwowana. To uczucie nie należało do
najprzyjemniejszych, ponieważ wyczuwała w tym wszystkim coś dziwnego. Gdy już
się uspokoiła, usiadła na łóżku. Spojrzała na okno, przez które widziała pełnię
księżyca. Kontem oka dostrzegła, że coś drobnego mieni się na komodzie. Wzięła
do ręki srebrny łańcuszek. Jej źrenice momentalnie się rozszerzyły, a usta
lekko zadrżały. Druga połówka naszyjnika Elizabeth, wyszeptała z
niedowierzaniem.
***
Kilka pierwszych lekcji, Eve spędziła nad rozmyślaniem nad
zeszłą nocą. Jakim cudem druga część wisiorka znalazła się na komodzie?
Przecież Elizabeth miała tylko jedną, tą, którą Evelyn ściskała w dłoni podczas
snu. Nie wiedziała, do kogo należała druga połówka, siostra nigdy jej o tym nie
wspominała…
Eve przejechała palcami po łańcuszku. Uważnie przyglądała się
połówce serca, na której wygrawerowany był napis, a raczej jego fragment „Thee”.
Druga część słowa musi być na tym drugim, pomyślała. Jednak zdała sobie sprawę,
że teraz nie odkryje, jaki wyraz tworzą dwie połówki serc, ponieważ tę
znalezioną należącą do jej siostry, zostawiła w domu.
— Panno Simmons, czy ja pani przeszkadzam? — spytał z ironią
pan Richard.
Dziewczyna jakby oprzytomniała i pokręciła głową. Profesor
odchrząknął i wrócił do omawiania tematu, jakim był Michał Anioł i jego dzieła
sztuki. Eve słuchała, jak powiadał o freskach w Kaplicy Sykstyńskiej. Mówił z
pełnym zaangażowaniem i fascynacją. Łatwo można było dojść do wniosku, że to,
co robi, sprawia mu przyjemność. Był to nauczyciel sumienny, kochający swoją
pracę, a takich niewielu było w tej szkole. Lekcje historii sztuki, jako jedne
z nielicznych sprawiały Ev jakąkolwiek przyjemność.
Nagle usłyszała cichy brzdęk. Coś niewielkiego spadło na
podłogę. Był to jej długopis. Podnosząc go, rozejrzała się po sali. W sąsiednim
rzędzie, ławkę przed nią, siedział Blake. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z
jego obecności. Prędzej była zajęta sprawą z wisiorkiem. Teraz miała idealną
okazję, żeby mu się przyjrzeć, tym razem jeszcze dokładniej, niż ostatnim
razem. Ubrany był w bordowy t-shirt, czarną bluzę z kapturem i ciemne jeansy, z
delikatnymi przetarciami. Uwagę Eve przykuła nieskazitelna cera i wyraźne rysy
twarzy, które połączone ze sobą dawały oszałamiający efekt. Mimika jego twarzy
była neutralna. Z uwagą wsłuchiwał się w wykład profesora Richarda, a może coś innego
zajmowało jego myśli – sama tego nie wiedziała.
Przez całą lekcję spoglądała na niego kilkukrotnie. Za
każdym razem jego twarz była skupiona, a jego spojrzenie jakby odległe. Albo
przepisywał coś do zeszytu, albo słuchał profesora, od czasu do czasu postukał
palcami w blat ławki. Eve sama nie wiedziała, dlaczego tak go obserwuje. Chodź
nie wzbudził w niej pozytywnych uczuć, była ciekawa jego i tej aury
tajemniczości, która nie odstępuje go na krok nawet, gdy zachowuje się jak
małolat.
Lekcja dobiegła
końca. Evelyn wyszła z sali, po czym skierowała się do swojej szafki. Schowała
tam wisiorek, by przypadkiem nigdzie go nie zgubić. Był dla niej za cenny, a
nosząc go na szyi mogła ryzykować jego kradzieżą. Łańcuszek nie należał do
najzwyklejszych. Wykonany z srebra, tak samo jak połówka serca, którą dodatkowo
zdobiły drobne kryształki. Napis – a raczej jego część, wygrawerowany był ładną,
estetyczną czcionką. „Thee”, powtarzała w myślach. Co to może być za słowo? Nie
potrafiła sobie odpowiedzieć.
Wyszła na
dziedziniec. Pogoda niezbyt dopisywała. A Eve łudziła się, że ładna pogoda
pozostanie w Forks jeszcze na trochę. Cóż, nic nie trwa wiecznie. Usiadła na
schodach, tam gdzie zwykle i otworzyła szkicownik, który wcześniej wyjęła z
szafki. Przerwa była długa, bo trzydziesto minutowa, więc stwierdziła, że zdąży
narysować coś w miarę przyzwoitego. Głowiła się, co mogłaby naszkicować. W
pośpiechu chwyciła za telefon i otworzyła galerię zdjęć. Chwilę szukała tego
konkretnego, które chciała uwiecznić na papierze. Przesuwając kolejne
fotografie, w końcu znalazła to upragnione. Ona i David patrzący sobie w oczy.
Zastanawiała się, czy jest w stanie narysować siebie, będącą szczęśliwą z
osobą, którą kochała nad życie, a teraz jej już z nią nie ma…Miała ochotę się
rozpłakać, jednak wstrzymała się przed tym, ponieważ była w szkole. W domu już
dawno dałaby upust swoim emocjom, lecz nie tu, gdzie jest pełno ludzi.
Nienawidziła okazywać bólu, jaki odczuwała. W szczególności obcym. Jednak
doskonale zdawała sobie sprawę, że nie uda jej się utrzymywać tej powłoki do
końca życia. Wiedziała, że kiedyś upadnie i bała się, że nikt nie będzie w
stanie pomóc jej się podnieść. Zamknęła szkicownik i wróciła do szkoły. Na
korytarzu spotkała Alice.
— Ten chłopak…nie pamiętam jego imienia…pytał o ciebie.
Podobno musisz mu coś oddać — powiedziała łagodnym tonem.
— Faktycznie — westchnęła cicho. Nic więcej nie dodając, ruszyła
przed siebie. Alice zrobiła to samo. Eve nie zamierzała szukać Blake’a.
Stwierdziła, że prędzej czy później sam się nawinie. Długo nie musiała czekać.
Natknęła się na niego przy sali biologicznej, rozmawiającego z dwojgiem zapewne
kolegów. Już chciała go zaczepić, gdy w ostatniej chwili zrezygnowała,
wymijając go. Na jej nieszczęście, rozpoznał ją i zawołał. Stanęła i odwróciła
się, wywracając oczami.
— Chciałbym odzyskać swoją własność — cień uśmiechu
przemknął przez jego twarz.
— Chodź – powiedziała Eve, prowadząc chłopaka do swojej
szafki. Wyciągając z niej okulary Blake’a, niechcący strąciła wisiorek, który z
cichym brzdękiem wylądował na podłodze. Evelyn szybko go podniosła i zaczęła
obracać w palcach połówkę serca. Zauważyła, że chłopak dziwnie przygląda się biżuterii,
którą trzyma w dłoni.
— Co tak patrzysz? — burknęła z poirytowaniem.
— Nie, nic...Po prostu — W jego oczach było widać
niedowierzanie, jakby zobaczył coś, czego się nie spodziewał – Zresztą nieważne
– Machnął ręką i odszedł, gdy rozbrzmiał dzwonek. To wszystko robi się coraz bardziej dziwne…
***
Wysoki białowłosy chłopak przemierzał korytarz Mrocznego
Domu. Zachodził w głowę, gdzie podziewa się jego brat bliźniak. Nie widzieli
się od paru dni, co bardzo go niepokoiło. Mieli przecież do wykonania misję i
to nie byle, jaką i nie błahą.
Mijał po drodze
znajome istoty, z którymi często wdawał się w dyskusję, grał w pokera, a czasem
i nawet żartował.
— Meliso, wiesz gdzie jest mój brat? — odezwał się do dziewczyny
siedzącej wraz z innymi na kanapie. Miała na sobie długą, czarną suknię z dość
sporym dekoltem, a na jej szyi gościł naszyjnik z czarnych klejnotów. Gdy
wstała, odciągnął ją nieco od towarzystwa.
— Niestety nie, Stefanie. Nie widziałam go odkąd opuścił Dom,
czyli tyle samo, co ty.
— Wydaje mi się, że chce odsunąć mnie od naszej misji. Jak
zwykle chce zrobić wszystko po swojemu. Niedoczekanie jego — powiedział z
zaciśniętą szczęką.
— Jakby nie było, od dziecka ze sobą rywalizowaliście.
Szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się to prawdą — wyznała.
— I w tym problem. Musimy działać razem. Inaczej Morgan
wpadnie w gniew, a ja wolę nie mieć z nim żadnych konfliktów. Wystarczy mi
szrama na plecach, którą mi sprezentował.
— Myślałam, że się go nie boisz…
— Bo tak jest. Ale, po co mi oszpecone ciało? A doskonale
wiesz, że blizny po jego cięciach nie znikają.
— Narcystyczne podejście, nie powiem…
— Cóż, może i masz racje. Jedno jest pewne, zachowanie
mojego brata jest niewątpliwie głupie i nie pochwalam go. Nawet nie wie, kim
jest dziewczyna, której szukamy.
— A ty wiesz?
— Może — odparł po chwili, odparzając znajomą niepewnym
spojrzeniem
— Jak zawsze tajemniczy.
— Cóż, o niektórych sprawach nie powinno mówić się głośno.
Ściany mają uszy, a już tym bardziej w tym domu — zauważył.
Przeczesał perłowe włosy palcami, obrócił się na pięcie i
oddalił od rudowłosej. Podążał ciemnymi korytarzami, które były oświetlone
blaskiem niewielkich, słabych żarówek, aż trafił do swojego pokoju. Tylko
czekać, aż nasz plan się powiedzie i dziewczyna wpadnie w nasze ręce,
przemknęło mu przez myśl, zanim pogrążył się we śnie.
Od autorki ; Przepraszam Was bardzo, że rozdział jest taki krótki. Jednak chciałam zakończyć w tym momencie, nie przeciągając rozdziału bardziej. Skończyłam na tym, przedstawiając nowych bohaterów, o których być może za niedługo będzie więcej. Pozdrawiam cieplutko :*