W końcu, pomyślała. W końcu
wiedziała, jak się nazywa. Blake. Blake Fortescu. To brzmiało tak
harmonijnie. Imię bardzo do niego
pasowało. Tajemnicze, równie jak on sam.
Jej zielone oczy w świetle słońca, przybrały barwę malachitu, a
niewielkie drobiny w tęczówkach odznaczały się srebrem. W tym momencie
wyglądała, jakby nosiła soczewki.
— Dobrze w końcu znać imię osoby,
która tak mnie denerwuje — burknęła, wystawiając ciało na działanie słonecznych
promieni.
— A ja poznam twoje?
— Nie wiem, czemu byś miał je
poznać. Nie lubię cię, irytujesz mnie swoim stylem bycia.
Ten słysząc to uśmiechnął się pod
nosem i spojrzał na nią przenikliwie. Simmons przeszedł dreszcz. Miał piękne, przyciągające
uwagę oczy, okryte ciemno brązowymi, długimi rzęsami. Często zastanawiała się,
po co chłopcom takie rzęsy, skoro wielu dziewczynom z pewnością by lepiej
służyły.
— No proszę, jaka zadziorna. To
akurat dobra cecha, po części.
— Przestaniesz w końcu wytykać mi
moje dobre i złe cechy i pójdziesz stąd!? — Policzki Eve zrobiły się czerwone,
a oczy pociemniały. W gniewie zmarszczyła czoło, tworząc na jego powierzchni
delikatne poziome zmarszczki.
— Pójdę, bo tego chcę, a nie, bo
ty mi każesz — uśmiechnął się kpiąco.
— Doskonale!
Chłopak wstał z gracją ze schodów
i z rękoma w kieszeniach ruszył wolnym krokiem do wnętrza budynku. Nie wyglądał
na urażonego, wręcz przeciwnie. Miał ubaw z całej sytuacji. Jeszcze zobaczymy,
pomyślał ostatni raz patrząc na dziewczynę z figlarnym uśmieszkiem.
Eve uspokoiła się. Policzki znów miały kremowy
kolor, a oczy ponownie zabłysnęły szmaragdową zielenią. Powoli wciągnęła
powietrze. O dziwo, oddychała miarowo, jednak gdzieś głęboko czuła jeszcze
zdenerwowanie i pewne wątpliwości. Blake nie zachowywał się, jak tamtego
sobotniego wieczora. Owszem, miał w sobie tę samą tajemniczość, ale nigdy by
nie powiedziała, że zachowywał się dziwnie. Był po porostu szalenie irytujący.
A wtedy, przy Malbbery Street, czuła osobliwą, mroczną aurę, aż włoski jeżyły
się na jej karku, a teraz…jedyne, co przy nim odczuwała to zdenerwowanie, złość
i uczucie lekkiego dyskomfortu. Nic więcej.
***
Lekcje dobiegły końca. Wraz z dźwiękiem dzwonka sale lekcyjne
opustoszały, a zaraz później też i korytarze. Wszyscy wracali do domu. Eve
jednak nie śpieszyła się zbytnio. Szła wolnym krokiem z plecakiem w stylu
vintage, przewieszonym na jednym ramieniu. Nie uśmiechało się jej wracać do
domu. Bardzo przypominał jej teraz o bracie, o wspólnie spędzonych razem latach
i o Elizabeth. Coś zakuło ją w sercu, nie pierwszy raz od kilkunastu miesięcy.
Gdyby można było zmienić bieg wydarzeń, rozmyślała. Może wszystko byłoby wtedy
inne, być może lepsze. Nadal miałaby kochającą się, kompletną rodzinę, a David
by żył. Niestety, nikt, ani nic nie jest w stanie cofnąć czasu i zmienić
tamtych wydarzeń, choćby nie wiem, jak by się chciało. Eve ubolewała nad
tym. Niekiedy obwiniała się o to, że nie
może nic z robić z tym, co przytrafiło się jej siostrze. To był wypadek, ale
mimo to czuła wyrzuty sumienia, chodź przez śmiercią Elizabeth wcale się nie
pokłóciły. Pamiętała doskonale tamten wieczór. Rudowłosa wybierała się na
osiemnaste urodziny do swojej najlepszej przyjaciółki Rose. Evelyn pamiętała,
jak bardzo chciała, żeby została. Jednak dziewczyna nie zmieniła planów i
odjechała wraz z dwoma znajomymi do domu solenizantki. Nie dojechali na
miejsce. Zaledwie dwie godziny później matka sióstr – Teresa, otrzymała telefon
ze szpitala i poinformowała o krytycznym stanie Elizabeth i jej kolegów…
Dość!, krzyknęła w myślach, nie
mogę o tym myśleć, nie mogę…
Przyśpieszyła nieco kroku. Jej serce
biło szybciej. Oczy zmieniły barwę na ciemniejszą, a usta ułożyły się w wąską
linię. Poprawiła plecak, podrzucając go lekko na ramieniu. Słońce świeciło w
jej oczy, które mimowolnie zmrużyła. Żałowała, że nie wzięła ze sobą swoich
okularów przeciwsłonecznych, które kupiła na wakacjach w Miami.
Mając oczy prawie, że zamknięte, znów poczuła
znajome perfumy, z nutą imbiru i pieprzu. No nie, pomyślała. Spoglądając przez
ramię ujrzała wysoką postać z brązową czupryną, przyciemnionymi okularami na
nosie i szelmowskim uśmiechem malującym się na ustach. Szybko odwróciła się i
zaczęła iść przed siebie. Poczuła dotyk na swoim nadgarstku. Nie był jak
żelazny uścisk. Był nadzwyczaj delikatny.
— Poczekaj — powiedział spokojnym
tonem.
— Nie zamierzam — wyrwała rękę z
jego uścisku i szła dalej. Chłopak szedł z nią ramię w ramię. — Odczepisz się w
końcu? — spytała, kładąc rękę na czole, by móc na niego spojrzeć, nie narażając
przy tym oczu na działanie słonecznych promieni.
— Chyba przydałyby ci się okulary
— zachowywał się jakby nie usłyszał, co dziewczyna do niego mówiła. Za to zdjął
swoje lenonki i podał je dziewczynie. Eve utkwiła wzrok w jego dłoni,
wystawiającej do niej przedmiot. Ponownie spojrzała na chłopaka, z którego
twarzy nie umiała wiele wyczytać. Jak nigdy dotąd.
—
Wezmę je tylko, dlatego, że moje oczy ich potrzebują, a nie, dlatego, że
robisz taką minę — Wzięła okulary i założyła na nos. Od razu lepiej, przeszło
jej przez myśl. Dziewczynie wydawało się, że przez chwilę brunet oczekiwał
podziękowań, a gdy zrozumiał, ze ich się nie doczeka, uśmiechnął się, jak dla
niej, uroczo.
— Poznam wreszcie twoje imię? —
spytał po chwili ciszy, przeczesując palcami swoje brązowe włosy.
— Co ci tak na nim zależy?
— Chcę wiedzieć, jak nazywa się
największa złośnica w szkole — zaśmiał się krótko. Szatynka milczała przez
moment. Miała ochotę znów się wzburzyć, jednak nie zrobiła tego, ponieważ nie
chciała dawać Fortescu powodów do satysfakcji. Niech już stracę, niech pozna
moje imię, zaśmiała się w duchu.
— Evelyn — odparła obojętnym tonem, któremu po
kilku sekundach towarzyszył już drobny uśmieszek. Blake zauważył to i też się
uśmiechnął. Jego oczy błyszczały się w blasku słońca. Teraz, gdy miała na sobie
okulary przeciwsłoneczne, kontem oka mogła uważniej mu się przyjrzeć.
Ubrany był w luźną bokserkę i przetarte
jeansy. Ramiona okrywała czarna, skórzana kurtka, którą po chwili ściągnął. Jej
oczom ukazał się prześwitujący pod koszulką, srebrny łańcuszek i muskularne
ramiona. Spojrzała nieco wyżej, na jego twarz. Kwadratowa szczęka, z płytkim
dołeczkiem w brodzie i nieco głębszymi w policzkach, gdy się uśmiechał.
Zaznaczone kości policzkowe i podbródek. Ciemne krzaczaste brwi, w kolorze
kawy. Oczy porównywalne do dwóch oszlifowanych obsydianów, gdzie ciężko było
zobaczyć krawędź między źrenicą a tęczówkom. Włosy w artystycznym nieładzie,
które często zarzucał do tyłu. Był po prostu piękny…
— Myślisz, że nie wiem, że cały
czas mi się przyglądasz? — odezwał się w końcu.
— Wcale nie — powiedziała lekko
spłoszona i ukryła twarz za ścianą kasztanowych włosów — Nie wiem, o czym
mówisz.
— Wstydliwa, …kto by pomyślał.
— Przestaniesz w końcu?
Denerwujesz mnie — burknęła. Nie była w stanie pojąć, czemu ciągle się jej
czepia.
— Podoba mi się to, jak się
złościć, ale czasami mogłabyś być łagodniejsza. Nikt nie lubi żmij.
— Nie jestem żmiją, po prostu
mnie irytujesz, to różnica. Każda dziewczyna byłaby zła, jakby jakiś obcy
chłopak wciąż zawracał jej głowę.
— Polemizowałbym.
— Jestem…nietypowa — Spojrzała na
niego z obojętnym wyrazem twarzy.
— Już się bałem, ze powiesz
„inna”, jak wszystkie dziewczyny. To by
było mało kreatywne – Przeczesał włosy palcami.
Evelyn przemilczała to. Wtem usłyszała
znany dźwięk. Odwróciła się i zobaczyła autobus nadjeżdżający na przystanek.
Migiem pognała do pojazdu. Za sobą usłyszała zdanie brzmiące podobnie, jak
„Tylko się nie przewróć!”. Zdyszana usiadła na siedzeniu przy oknie. Jej serce
biło bardzo szybko. Była w stanie usłyszeć jego dudnienie. Szlag! Mam jego
okulary, nagle zdała sobie sprawę i uświadomiła tym samym, że znów będzie
musiała się z nim spotkać, by oddać mu jego własność. Cicho westchnęła na tą
myśl. Jakby mało jej było problemów.
W domu czekała na nią niemiła
niespodzianka. Dylan, chciała powiedzieć, lecz zabrakło jej tchu. Chłopak
siedział spokojnie popijając czarną kawę. Odkąd pamiętała zawsze pił ją bez
mleka i cukru…
Szatyn spiął się odrobinę, co
dziewczyna od razu zauważyła. W jego oczach widziała ból, złość i bezsilność.
Nie były takie jak zawsze, w kolorze mlecznej czekolady. Były ciemniejsze. W
dodatku miał je podkrążone, a włosy zmierzwione, jakby dopiero, co wstał. Odstawił
ostrożnie filiżankę na solidny dębowy stół, który był częścią tego salonu od
czasów jego dzieciństwa; jego i Eve.
— To ja już pójdę. Dziękuję za
kawę, mamo — Pożegnał Teresę uściskiem, po czym minął siostrę, lekko się o nią
ocierając. Dziewczyna znów poczuła ukłucie w okolicy serca. Dylan zdjął płaszcz
z wieszaka w korytarzu i opuścił dom.
Dziewczyna miała zamiar udać się
na górę, gdy przeszkodziła jej w tym matka.
— Eve, pozwól tu na chwilę.
W milczeniu szatynka podeszła do
Teresy, krzyżując ręce na piersiach. Kobieta usiadła na sofie i poklepała
miejsce obok, dając córce do zrozumienia, żeby również spoczęła. Evelyn zrobiła
to niechętnie.
— Dlaczego potraktowałaś tak
Dylana?
Eve dalej milczała. Nie, dlatego,
że chciała być nieznośna, tylko, dlatego, iż nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
Sama nie była w stanie wyjaśnić, czemu czasem zachowuje się tak, a nie inaczej.
— Posłuchaj teraz uważnie — Jej
wzrok był bardzo poważny — Wiem, jak ci ciężko po tych latach. Przeżyłaś dwie
tragedie, rozumiem to. Ale nie potrafię pojąć, dlaczego winisz Dylana, za jedną
z nich. Przecież to był wypadek, on też mógł zginąć, nie pomyślałaś o tym?
Myślisz, że zrobił to celowo? Że celowo odebrał komuś życie, narażając przy tym
swoje? Naprawdę masz takie zdanie o swoim bracie?
— On nie jest moim bratem.
Po tych słowach Eve poczuła siarczyste
pieczenie na policzku. Dotknęła bolącego miejsca, które było niesamowicie
ciepłe. Nie do wiary, pomyślała. Matka ją spoliczkowała. Obraz jej rodzicielki,
która nigdy nie podniosła na nią ręki, rozbił się na drobne kawałki, jak
szklanka, którą strąciła dzisiejszego ranka.
— Eve, ja…
Evelyn wstała z sofy i pognała do
swojego pokoju, zamykając się w nim na klucz. I pomyśleć, że chciała otworzyć
się na nowo przed rodziną. Przynajmniej spróbować. Spróbować żyć, jak kiedyś.
Niedoczekanie, powiedziała pod nosem.
***
Noc była inna, niż zazwyczaj. Przynajmniej Eve się tak zdawało.
Nieboskłon ozdabiał sierpowaty księżyc, który zdaniem dziewczyny, świecił dziś
niezwykłym blaskiem. Zwykle wpadał on w odcienie bladej żółci, teraz jednak był
wyraziście srebrny, jak ostrze miecza. Była to miła dla oka odmiana, chodź nieco
dziwna. Księżycowi na niebie, rzecz jasna, towarzyszyły także drobne, iskrzące
się punkty. Gwiazdy.
Eve, jak zwykle siedziała na parapecie.
Chłodny wiatr muskał jej poczerwieniałe policzki. W świetle księżyca, jej twarz wydawała się
jeszcze bledsza, niż zwykle.
Znów
wróciła wspomnieniami do przeszłości. Wbrew wszystkiemu, lubiła powracać do
dzieciństwa i do czasów, w których była naprawdę szczęśliwa. Wtedy czuła, że ma
wszystko. Kochającą rodzinę, przyjaciół, po prostu wszystko, o czym może marzyć
nastoletnia dziewczyna. Wszystko zmieniło się po śmierci Elizabeth. W domu nie było
już tak radośnie, bo największa śmieszka zniknęła z niego bezpowrotnie. Każdego
dnia Eve odczuwała brak siostry. Gdy wstawała rano, nie słysząc jej melodyjnego
śmiechu, gdy jadła śniadanie, nie słysząc już jej dowcipów, gdy siedziała w
ogrodzie, nie czując jej obecności, której wtedy tak bardzo pragnęła. Chciała
cofnąć czas, chodź wiedziała, że to niemożliwe. Chciała chodź na chwilę znów
mieć ją przy sobie, usłyszeć jak wymawia jej imię, jak się śmieje, jak mówi, że
ją kocha. Poczuć, jak kładzie jej rękę na ramieniu, jak swoimi włosami łaskocze
jej policzki. Tak bardzo jej tego brakowało. Mimo że Dylan próbował jej pomóc,
odtrącała go od siebie. Zupełnie go zbywała, jakby nie istniał. Teraz
wiedziała, że uczyniła istną potworność, traktując w ten sposób brata. Zbyt
skupiła się na opłakiwaniu Elizabeth, nie dostrzegając, że na świecie zostali
ludzie, którzy tak samo jak ona, kochali ją. Jednak zaraz potem ujrzała obraz
matki, która uderza ją w twarz i wszystkie jej rozmyślania rozprysły się, jak
bańka mydlana. Złapała się za policzek, w który trąciła ją rodzicielka. Wciąż
był ciepły. Serce zakuło ją boleśnie, jakby wbito w nie igłę, setki igieł. Po
jej ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Spojrzała w niebo. Księżyc powoli
przysłaniały chmury, przez co blask na jej twarzy stopniowo bledną, aż znikną w
chwili, gdy satelita Ziemi całkowicie zniknął za obłokami. Dziewczyna
zeskoczyła z parapetu na skrzypiącą podłogę i położyła się na łóżku,
przykrywając się szczelnie kołdrą. Długo usiłowała zasnąć, wiercąc się,
próbując znaleźć odpowiednią pozycję.
Coś podkusiło ją, by zajrzeć pod łóżko. Spod
niego wyciągnęła orzechową szkatułkę, a z niej srebrny medalik należący do
Elizabeth. Zacisnęła go w dłoni, a następnie zamknęła oczy. Poczuła, że powoli
oddaje się w objęcia Morfeusza.
No i jestem na bieżąco, miłe uczucie i dziwne za razem, bo mnie się raczej nie zdarza być na bieżąco, a jeśli mi się zdarza, to tylko krótką chwilkę to trwa.
OdpowiedzUsuńNie zna jej imienia, ale daje jej karteczkę i czeka na nią w jakimś dziwnym miejscu, w asyście zakurzonych mebli i przedmiotów wyrwanych rodem z jakieś innej epoki lub muzeum. Naprawdę dziwny człowiek.
Też nigdy nie rozumiałam dlaczego chłopakom i mężczyznom takie rzęsy, skoro kobietom, np takiej mnie bardziej by się przydały. Mój synek ma rzęsy jak laleczka, takie długie i jeszcze jakby zalotką potraktowane. No i na co mu one? Nie wiem. Mój dawny kolega, z którym chodziłam do klasy też miał takie rzęsy i też mu zazdrościłam
A więc jednak Elizabeth to siostra. Boże co ja pomyliłam. Chyba jednak nie mogę czytać nocami, gdy jestem zaspana, bo mylę fakty, a to skandal. A więc wzmianka o magiku była o kim jeśli nie o Elizabeth? O co tam chodziło? To chyba jedyny fakt jaki pomyliłam, a przynajmniej mam taką nadzieję. Jeśli jeszcze gdzieś źle i nieuważnie coś wyczytałam, to zwróć mi uwagę i sprowadź mnie na ziemie.
Dlaczego tak dziwnie działało na nią słońce? Jakimś wampirem jest czy co? Chore spojówki?
"błyszczały się w blasku" - a nie czasem samo "błyszczały w blasku", szczerze to sama nie wiem, więc tak tylko rzuciłam uwagą, bo sama się nad tym zastanawiam.
Wie, że mu się przygląda. Ale sobie facet schlebia,
"podoba mi się jak się złościć" - złościsz.
"ze powiesz inna" - że
Nie każda byłaby zła, jakby obcy chłopak zawracał jej głowę. Jednak to pod warunkiem, że ta dziewczyna byłaby zainteresowana tym chłopakiem, wtedy to by była nawet szczęśliwa, że zawraca jej głowę.
Czy to dziwne i nienormalne, że się cieszę iż Eve dostała w pysk? Sama bym takiej wyku...rwiła za taki tekst. Jak mogła powiedzieć, że nie jest jej bratem, przecież wychowali się razem, dla jej matki jest synem, takim samym dzieckiem jak i ona. Nie dziwi mnie więc ta reakcja.
Właśnie, wreszcie miała odpowiednie przemyślenia i wyciągnęła jakieś wnioski. Tęsknota to jedno, rozumiem ją, ale jednak obok są ludzie i żyć trzeba dalej. Czemu tak długo rozpamiętuje ten policzek? Niech już nie przesadza. Jedno uderzenie na kilkanaście lat, patrząc na jej zachowanie ostatnimi czasy, to w sumie nie ma się co dziwić i słowa wypowiedziała takie, które jej brata zabolałyby dużo bardziej niż ją ten policzek, tak więc... choć nie popieram bycia kogokolwiek czymkolwiek i gdziekolwiek, to w tym przypadku zasłużyła i choć nie popieram, to jej matkę naprawdę rozumiem.
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com
Dziękuję za tak długi komentarz ;) Dobrze jest mieć czytelnika, który wytknie ci jakieś literówki, brak logiki w zdaniu no i oczywiście odniesie się do postaci, opisów i otoczenia :D Wiedz, że bardzo się z tego cieszę. Co do wątku z magikiem - był to fragment kryminału, który czytała Evelyn w drodze z biblioteki ;) Pozdrawiam cieplutko ^^
UsuńTeraz już to wiem, bo dziś w kolejce do dentysty, jeszcze raz przeczytałam ten rozdział :) Teraz już wszystko ogarniam.
UsuńNie wytknęłam wszystkich błędów, bo na przykład na interpunkcji wcale się nie znam, oprócz podstaw, że przed "że, ale i by" stawiamy przecinek i też się cieszę jak mi ktoś wytyka błędy, bo dzięki temu się ciągle uczę.
Poprzednie rozdziały też skomentowałam, ale chyba krócej, bo to też wszystko zależy od tego jak wiele miałam do powiedzenia, a nie o każdym rozdziale da się rozpisać. Najwięcej można powiedzieć o tym, który opisuje sytuację, która w jakiś sposób jest kontrowersją lub wzbudza wiele emocji i nakłania do jakieś refleksji.
Coraz częściej mam wrażenie, że te przepychanki słowne głównych bohaterów są trochę... śmieszne;D zachowują się względem siebie jak dzieci. A ten tekst "wezmę, bo chcę a nie dlatego, że ty mi tak powiedziałeś" (czy coś w tym stylu) totalnie mnie rozwalił:D Naprawdę mam wrażenie, że oni nie otrafią normalnie rozmawiać i za każdym razem cofają się kilka lat wstecz. Jak dzieciaki, nie umieją dojść do porozumienia. Robią tajemnice ze swoich imion, ciągle na siebie wpadają, myślą o sobie, ale usilnie utrzymują, że koszmarnie się nie lubią. Ciekawa jestem kiedy zaczną zachowywać się adekwatnie do wieku xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;*
Przeczytałam rozdział już wcześniej, ale dopiero teraz mam czas skomentować. Cóż, zaczynam mieć nieprzyjemne wrażenie, że zmierza to w najmniej pożądanym kierunku. Mianowicie, już niemal naocznie widzę, jak Eve i Blake łączy miłość na wieki. Od nienawiści do obściskiwania się w kącie. Wybacz, ale tak mi ostatnio zaczęły brzydnąć takie historie, że jak tylko widzę mam ochotę wymiotować krwią. *.* Także, mam szczerą nadzieję, że ktoś potem umrze (Eve lub Blake) albo Blake okaże się psychopatą z piłą łańcuchową (jak już wcześniej gdybałam ^^).
OdpowiedzUsuńBędę czekać. Zaskocz mnie! :P
Pozdrawiam, Alessa :*
Przepraszam za poślizg, dziś nadrabiam u wszystkich zaległości ;]
OdpowiedzUsuńPodobało mi się, nawet te sprzeczki małe :P No muszą być, nie? ;)
Hahaha akcja z Eve była nieziemska, no i w sumie to się troszkę jej należało, sama pewnie bym nie wytrzymała, jakby mi takie coś powiedziała ;/
Cóż, czekam na kolejny rozdział i o ciut dłuższy ;) <3
POZDRAWIAM I WENYYYYY ;)