niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział 12

      Stefan przemierzał korytarze Mrocznej Twierdzy, w poszukiwaniu warsztatu fearie i zaklinał pod nosem czar ochronny, który niedawno został rzucony na wszystkie drzwi w zamku. Co miesiąc pokoje zmieniały swoje położenie, w efekcie Stefan, chcący wejść do swojej sypialni, wszedł do pokoju Melissy, zabawiającej się z jednym z podwładnych Morganowi wampirów. Warto nadmienić, że robiła to regularnie. Stefan nie raz znalazł się w takiej sytuacji, więc w milczeniu opuścił pokój wampirzycy. Wtedy przez pół dnia szukał drzwi do swojej izby, po drodze napotykając magiczne laboratorium, pokój feniksów oraz składzik z miksturami. Jednak teraz poszukiwał warsztatu, by dowiedzieć się, kiedy jego pierścień będzie gotowy. Niecierpliwił się bardzo, chodź starał się nad tym zapanować. Po trzech nieudanych próbach, chwycił za klamkę starych, butwiejących drzwi i pchnął je tak, że te uderzyły z hukiem w marmurową ścianę. Małe skrzaty pracujące na swoich stanowiskach podskoczyły ze strachu na krzesłach.
— Co ty wyprawiasz, idioto? — wrzasną niezbyt wysoki mężczyzna z brodą. Ubrany był w beżową, roboczą koszulę, gdzieniegdzie poplamioną i wyżartą przez eliksiry. Prawą rękę zdobiły blizny po poparzeniu przez feniksa.
— Przyszedłem po swój sygnet. Co innego mógłbym tu robić? — zakpił Stefan, rozglądając się wokół.
— Gdybyś jeszcze głośniej trzasną tymi drzwiami — Wskazał palcem w stronę wyjścia z warsztatu — twój sygnet już dawno leżałby potłuczony na posadzce — burknął rozzłoszczony — Skrzaty nie zabezpieczyły go jeszcze earis. Twój pierścień pękłby niczym tanie, malowane szkiełko, sprzedawane na ludzkich bazarach.
— Kiedy będzie gotowy? — Zlekceważył przestrogę mężczyzny.
— Jak już mówiłem — odparł wracając do swojego biurka — musimy zabezpieczyć go earis i symbolami. Czary też by się przydały. Jak spotkasz Altharisa, spytaj, czy ma chwilę, by tu podejść — rzucił oschle, bardzo dla niego charakterystycznie.
 — Swoją drogą, dziwie się, że tak łatwo dałeś zniszczyć sobie pierścień — prychnął z pogardą — Bez niego czujesz z pewnością niewyobrażalny ból.. — Mówił z udawanym współczuciem,
Stefanowi pociemniały oczy.
 — Tak to jest, gdy sprzeciwia się Archaniołom... 
W końcu nie wytrzymał.
— Zamilcz, nędzy fearie! — ryknął i w mgnieniu oka znalazł się przy stworzeniu, trzymając je za gardło. — Jeszcze jedno słowo, odnośnie mojego Upa... — Nagle w gardle poczuł suchość, nie mógł dopowiedzieć tego słowa, które sprowadziło go na dno i skazało na katusze.
  Rozluźnił dłoń, zaciśniętą na szyi mężczyzny i opuścił izbę trzaskając drzwiami.
***
     Była godzina siódma trzydzieści, kiedy Evelyn wyszła z internatu. Po drodze minęła barwny ogród, w którym niedawno była z Blake'm. U podnóża szkolnych schodów stanęła po zaledwie kilku minutach drogi. Spojrzała na zegarek, by sprawdzić, ile czasu zostało jej do rozpoczęcia biologi. Miała jeszcze szesnaście minut w zapasie.
     Wolnym krokiem przemierzała korytarz, zatrzymując się przy swojej szafce, by wyjąć z niej potrzebne książki. Wtedy usłyszała czyjąś rozmowę. Doskonale znała te głosy. Wyjrzała delikatnie zza ściany i zauważyła Jared'a, Savanah'e i jej kuzynkę - Judy. Byli odwróceni do niej plecami, dlatego z łatwością mogła podsłuchać ich rozmowę. Z początku nie była pewna, czy powinna to zrobić, jednak ciekawość zwyciężyła nad głosem rozsądku.
— Zmieniła się — stwierdził Jared, podbierając dłonią podbródek. — Jeszcze bardziej niż po śmierci Lizz.
I nagle sobie uświadomiła, że dyskusja kręci się wokół jej osoby.
— Ja rozumiem, że dotknęła ją jego śmierć, ale bez przesady! — zabrała głos Judy — Minął rok, a ona wciąż się nie ogarnęła! To niedorzeczne.
— Nie siedzisz w jej głowie — zauważyła Savanah — Nie wiesz, co może czuć. Nie przeżyłaś tego, co ona.
— A może jesteś zazdrosna? — Nagle do rozmowy wtrącił się Ashley, który wyrósł przed nimi jak spod ziemi. Ubrany był w bordową, rozpinaną bluzę. Na jego twarzy malował się kpiący uśmieszek.
— Zazdrosna? — powtórzyła z niedowierzaniem dziewczyna.
— Nie udawaj! — parsknął śmiechem — Wszyscy wiedzą, ze durzyłaś się w Davidzie!
Ta wypowiedź zaskoczyła Eve. Nigdy nie pomyślałaby, że Judy mogła czuć cokolwiek do Davida, już nie wspominając o zakochaniu.
— T-to n-ie prawda! — próbowała się bronić, jednak daremnie. 
— Może i Eve zachowuje się dziwnie — przyznał — i co prawda mogłaby już wrócić do normalności, ale jej zachowanie świadczy o tym, jak bardzo Go kochała — powiedział tonem dotąd Eve nieznanym — I wiesz co? Nie znam drugiej takiej, która kochałaby na tyle mocno, żeby po śmierci drugiej połówki stać się tak zamkniętą.
— Ludzie! To ona odwróciła się od nas, a nie my od niej! Czym się przejmujecie?
     Dalszej części rozmowy nie była już w stanie usłyszeć. Momentalnie stała się głucha na wszelkie dźwięki dochodzące z zewnątrz. Nie pomyślałaby nawet, że wciąż jest obiektem rozmów dawnych przyjaciół. Nie mogła uwierzyć, że Judy tak źle się o niej wypowiada, natomiast Ash — chłopak, który nigdy szczególnie nie obnosił się z sympatią wobec niej — docenia jej oddanie Davidowi, mimo jego śmierci. Z jednej strony przeklinała dni, w których zmarli Lizz i David. Z drugiej strony zaś pomogło jej to dostrzec, z perspektywy czasu, kto tak naprawdę był jej przyjacielem, a kto chodzącym fałszem,
     Przyjacielem...Ale czy kiedykolwiek byli dla niej przyjaciółmi? Trudno stwierdzić. Owszem, darzyła ich wszystkich sympatią, ale czy była to przyjaźń? Nie była w stanie stwierdzić. Za przyjaciół zawsze uważała dwie osoby — swoje rodzeństwo, czyli Dylana i Elizabeth. Tylko taką przyjaźń znała przyjaźń między rodzeństwem. Co prawda z nimi wszystkimi była w bliskich relacjach, jednak, najwidoczniej, nie aż tak bliskich, by osiągnęli miano przyjaciół. Niektórzy z nich byli naprawdę dobrymi znajomymi - przynajmniej Jared i Savanah. Judy też była w porządku, ale jak sie okazuje, z całą pewnością udawała sympatię do jej osoby. Co do tego nie miała wątpliwości. A Ash? Cóż...był typem człowieka, z którym ciężko nawiązać dobre relacje. Był to chłopak nieco specyficzny. Miewał swoje nastroje, nie trzeba było wiele, by wyprowadzić go z równowagi. Jednak swój rozum miał. Nie nadużywał alkoholu tak jak rówieśnicy, między innymi David. Często właśnie o to się kłócili. Ash kazał mu przestać wlewać w siebie procenty, a gdy ten go olał, chłopak zaczął się z nim wykłócać. Kończyło się to różnie. Czasem rozciętym łukiem brwiowym, czasem poszarpaną wargą. Jednak zawsze się godzili. Jak to w męskiej przyjaźni - dać sobie w ryj, pogodzić się , a potem udawać, ze nic się nie stało.
        Eve zawsze miała wrażenie, że Ash przebywał z nią tylko ze względu na przyjaźń z Davidem, Nie czuła, żeby chłopak jakoś pałał do niej sympatią, a przynajmniej tego nie okazywał. Jednak patrząc na to, jakim typem człowieka był i z pewnością nadal jest, nie można było spodziewać się po nim wylewności. Dlatego to, co usłyszała z jego ust niesamowicie ją zaskoczyło. Przez chwilę jego słowa krążyły w jej myślach, jednak ulotniły się, gdy usłyszała, że coś uderza o ziemię. Książki od biologi. Całe towarzystwo odwróciło się, dostrzegając Eve. Cholera, przemknęło jej przez myśl. Stali jak wryci. Niektórzy z grymasem zdziwienia, inni pewnego zawstydzenia, czy też skruchy. Migiem pozbierała książki z podłogi, zamknęła szafkę i udała się na lekcje. Chcąc nie chcąc musiała przejść obok nich. Zrobiła to najszybciej, jak tylko umiała, byleby pozbyć się dziwnego wrażenia, że wszyscy na nią patrzą.
— Ev... — urwał Ashley, gdy dziewczyna weszła do sali.
        Dziwne uczucie nie ustąpiło. Siedząc już w ławce wciąż czuła na sobie wzrok innych. Próbowała odgonić od siebie to wrażenie i starała się skupić na lekcji. Nie wyszło. No bo jak tu skupić się na kodach genetycznych, gdy świat wywraca się o sto osiemdziesiąt stopni?
 Eve nie była w stanie określić, co obecnie czuła. Czy złość, czy smutek, czy żal, czy obojętność. Wszystko zlało jej się w jedno.
— Ciekawe czy chodzi na grób Davida — Usłyszała czyiś głos za plecami. Był bardzo cichy, jednak zdołała go usłyszeć. Momentalnie poczerwieniała na twarzy ze złości. Kogo interesuje to, czy chodzę na jego grób!?
— Evelyn, coś się stało? — spytał nauczyciel, widząc grymas złości na jej twarzy. Cała klasa momentalnie spojrzała na dziewczynę. Jedni cicho chichotali, inni szeptali między sobą. Ash i Savanah jako jedyni nic nie mówili. Evelyn odwróciła się, sprawdzając kto siedzi za nią. Ławkę zajmowała Amy wraz z Bee. Nienawidziła tego pustego duetu i była prawie pewna, że to któraś z nich mówiła o niej i Davidzie. 
— Nic, profesorze — odparła, siląc się na neutralny głos, wciąż patrząc na dwie szatynki - Po prostu ktoś tu interesuje się nie swoimi sprawami — zabrzmiało to tak, jakby zaraz miała opluć je jadem. Obie wzdrygnęły się nieznacznie, co uszło uwadze pana White'a, jednak nie uczniom, którzy zaczęli jeszcze intensywniej szeptać między sobą.
— Chyba niezbyt rozumiemy, może nas oświecisz? — Profesor poprawił swoje kwadratowe okulary.
— Nie, nie trzeba. Nie warto tracić czasu — odparła i wróciła do robienia notatek. Amy prychnęła na jej słowa, na co Eve miała ochotę się zaśmiać, lecz tego nie zrobiła. 
— No cóż... — westchnął pan Withe i powrócił do omawiania lekcji.      
         ***
    George i Theresa siedzieli w salonie. Stres coraz bardziej zjadał ich od środka kawałek po kawałku, centymetr po centymetrze. Nie znali dnia ani godziny przybycia strażników. Wiedzieli tylko, że z pewnością się zjawią. Minęły ponad dwa tygodnie, odkąd Eve mieszkała w internacie, a jej energia przestała być wyczuwalna dla Świata Aniołów. George doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to następstwo z pewnością nie zostanie przeoczone. Modlił się tylko, by nie znaleźli Evelyn. Tylko to się liczyło. Musiał dotrzymać obietnicy, danej przed laty przyjacielowi.
   Wtem oboje usłyszeli przeraźliwy trzask łamanego drewna, który zmroził krew w ich żyłach. Wiedzieli, że przybyli Oni. Obrócili głowy w kierunku korytarza. Drzwi wejściowe leżały w dwóch częściach na podłodze, osadzonej kurzem i pyłem. Do domu weszły dwie istoty. Ich skrzydła były czarne jak smoła, tak jak oczy, w których nie było widać dosłownie nic. Były jak pustka. Nie odbijały promieni światła, ani wizerunku drugiej osoby. Włosy jednego z nich były barwy platyny, drugiego zaś koloru węgla. Stanowiły kontrast między sobą, a jednak tworzyły całość. Jak znak jin jang. Oba Anioły dzierżyły w ręku srebrne laski, podobne do królewskich bereł.
— Gdzie dziewczyna? — przemówił jeden z nich, głosem przeraźliwie niskim, jeżącym włosy na karku.
   George przełknął ślinę.
— Nie wiem o czym mówisz — Starał się, by jego głos zabrzmiał neutralnie.
Anioł przybliżył się do nich nieznacznie, niszcząc po drodze wszystkie napotkane meble. Zbił zdjęcia oprawione w ramkę, oraz przewrócił swoją laską regał z książkami.
— Gdzie dziewczyna? — powtórzył. Coraz bardziej zbliżał się do małżeństwa, których strach paraliżował od stóp do głów.
George znów przełknął ślinę. Tym razem głośniej. Jego lęk napawał Upadłych satysfakcją.
— No dalej — przemówił ciemnowłosy strażnik — Niecierpliwimy się — Założył ręce na klatkę piersiową, którą okalała czarna, jedwabna koszula.
— Uciekła — wydusił z siebie George. Starał się być przekonujący,
Anioły zaśmiały się bez krzty wesołości.
— Nas nie oszukasz, marny człowieku. Gadaj — przemówił stanowczo Upadły z platynowymi włosami. Drugi strażnik w tym czasie udał się na piętro, w poszukiwaniu naszyjnika. Stuknął laską w podłogę, a jej górna część zaświeciła słabym światłem. Uniósł ją wysoko i przemieszczał od lewej do prawej strony, w celu zlokalizowania naszyjnika. Bezskutecznie. Nie było go tu.
— Nie ma go — rzekł chłodno, będąc już na dole.
— Kogo nie ma? — odezwała się zdezorientowana Theresa.
— Raczej czego. Gdzie naszyjnik Rathiolithe? — zapytał Anioł, celując w nich laską.
— Przecież ten naszyjnik zaginął lata temu... — wyszeptał George.
— Przestań łgać! Dziewczyna dostała go w dniu narodzin. Tam gdzie naszyjnik, tam dziewczyna — Jego głos brzmiał niezmiernie enigmatycznie, a jego oczy przesączone były gniewem.
    George nie wiedział, czy strażnicy mają dar telepatii, ale miał nadzieję, że nie. Mimo to — na wszelki wypadek — starał się odgonić myśli o Evelyn, by nie naprowadzić Aniołów na trop dziewczyny. Obecność mrocznych istot napawała strachem zarówno Georga, jak i Therese, która kurczowo trzymała się ramienia męża. Starała ukryć swoje zdenerwowanie, chowając się nieco za jego plecami. Przez większość czasu wzrok miała spuszczony, byleby nie patrzeć w oczy strażnikom. Gdy siedemnaście lat temu ojciec Evelyn mówił jej, co się wydarzy, nie brała tego aż tak bardzo do siebie. Twierdziła, że przed nimi jeszcze szmat czasu, kiedy nadejdzie dzień, w którym przyjdą po Eve. Jednak wszystkie te lata minęły jak z bicza strzelił, a Theresa nie zdołała się do tego odpowiednio przygotować.
— Luminosie, nie traćmy czasu — odezwał się drugi Upadły.
— A co z dziewczyną, Tenebrisie? Nie możemy wrócić bez niej — rzekł oschle, odwracając się plecami do małżeństwa. W tym czasie George zdołał nabazgrać na kartce papieru dwa zdania, zanim Anioł znów się odwrócił.
— Ruszcie się! — ryknął, mierząc w nich laską. W świetle słońca mieniła się we wszystkich kolorach.    George przypuszczał zatem, że górna część przedmiotu składa się z oszlifowanych kawałków opalu.
    Tenebris ruszył w kierunku Theresy i chwycił ją za ramię. Zanim George zdążył zareagować, Luminos pojawił się przy jego boku i również zacisną szorstką dłoń na barku mężczyzny. Wolną ręką Anioł nakreślił w powietrzu okrąg, a w jego środku krzyżujące się odcinki. Momentalnie nikły ślad okręgu zmienił się w czarną przestrzeń, w której środku wirowały czarne pióra. Widok ten przeraził śmiertelników, którym nigdy nie było dane zobaczyć tego nadnaturalnego zjawiska. Anioły pociągnęły małżeństwo za sobą, aż wreszcie zniknęli we wnętrzu portalu, który zaczął powoli się zamykać, by wreszcie całkiem się ulotnić, pozostawiając po sobie jedynie czarne pióro i skrawek papieru.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam, witam :D Przepraszam, że rozdział nieco krótki, jednak chciałam skończyć w tym miejscu ^^ Wybaczcie też, że zrobiłam sobie nieco długą przerwę w dodawaniu rozdziałów, jednak czas, a raczej jego brak się do tego przyczynił. Egzaminy tuż tuż, a ja muszę się przygotować, dodatkowo podciągnąć oceny z większości przedmiotów. Pozdrawiam ;)

5 komentarzy:

  1. Nie dziwię się, że Eve miała mętlik w głowie po tym, co uslyszałam. To musiało być okropnie nieprzyjemne uczucie - slyszeć jak bliskie -kiedyś- osoby tak otwarcie o niej plotkują. I jeszcze te dwie laski na lekcji. Jakby się wszyscy nagle na nią uwzięli. Nie mają innych tematów do rozmów i plotek? Biedna;/ Ciekawi mnie ten Ash. Z chęcią dowiedziałabym się o nim coś więcej. A co do końcówki, byłam przekonana, że ci "goście" niebawem wbiją jakiś sztylet w Grega i Theresę, wyssają z nich życie, albo coś w tym stylu;D Ciekawa jestem co się stanie po drugiej stronie tego portalu.
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm... No cóż opowiadanie boskie w sumie jak zwykle;). Ale zastanawiam się czy moc którą ma w sobie Eve i która jest tak ważna dla tych Aniołów... Czy ona jej czasami nie odczuwa? I czy Blake skoro jakby zna tego chłopaka którego zobaczyła Evelyn w lesie też jest aniołem? Nie mogę się doczekać następnego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogłaszam, że nominowałam Twojego bloga do LBA! :) Więcej info: http://magiaprzeznaczenia.blogspot.com/2016/01/lba-2.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do LBA !! http://daryaniolamorgernstern.blogspot.com/2016/02/lba-1.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie dziwie się Ev. Blake... Ash.. Hmm ciekawe osóbki :) fajnie by było gdyby coś połączyło Eve i Blake'a. Ciekawa końcówka. Myślałam że zabiją Grega i Therese albo odczytają ich myśli. Ogólnie to fajne, fajne. Pozdrawiam :*
    /Czarna

    OdpowiedzUsuń